poniedziałek, 31 grudnia 2018

podsumowanie 2018

To był pasjonujący rok. 

Dzięki internetowi, poznałam mnóstwo ciekawych ludzi.
Bardziej się na nich otworzyłam.
Poznałam Kogoś, kogo pierwszy raz mogę określić mianem Przyjaciela.
Bardzo dużo udało mi się zaobserwować, przeanalizować, również nieco się zawiodłam. 
Bo nie z każdym było mi niestety po drodze. 

Doświadczyłam wielu nowych rzeczy.
Zdobyłam tak cenną i upragnioną wiedzę.
Poszerzyliśmy wspólnie z Mistrzem swoje horyzonty.
Upewniliśmy się w niektórych pierwotnych postanowieniach.
Wiemy, w którą stronę chcemy iść.

Pokonałam wiele swoich barier. 
Wiem, do czego najbardziej chciałabym dążyć, czego jeszcze spróbować.
I na co uważać, bo nie jest dla mnie mimo chęci.

Mam parę postanowień na kolejny rok, których mam zamiar się trzymać.
Parę kontaktów, które chciałabym zachować.
Parę rzeczy, których chciałabym się nauczyć.


Wam... 
Chcę Wam życzyć pomyślności w Nowym Roku. 
Spełnienia w każdym aspekcie życia.
Z racji tematyki, głównie klimatycznie :)
Realizacji własnych i wspólnych planów, celów.
Konsekwencji w podejmowanych decyzjach.
Radości z tego, co robicie. 
Nigdy smutku.
I......
Byście nigdy nie musieli udawać kogoś, kim nie jesteście.

sobota, 29 grudnia 2018

nagrody.

Jako, że zawsze pojawia się tylko temat kar, Ananka zabiła mi ćwieka, przytaczając podczas rozmowy pytanie o nagrody. Podczas gdy ona się zastanawiała nad swoimi, ja wzięłam siebie na tapetę. To taka płynna i tak bardzo indywidualna sprawa... Za długo się zamyśliłam nad tym, że to proste pytanie jest trudne.
No więc...
Najbardziej potrzebuję obecności i dotyku. Potem uwagi, rozmowy. Kiedy tego nie dostaję - odbieram to jako karę. Nie mówię oczywiście o codzienności - On musi pracować, ja mam swoje obowiązki. Nie jesteśmy fizycznie być w stanie ze sobą 24 / h, poza tym byłoby to niewłaściwe. Co ja uznaję za nagrodę, kiedy finalnie mam wszystko to, czego najbardziej potrzebuję? 
Każdy nowy dzień jest dla mnie nagrodą samą w sobie. Jestem, żyję z Nim, jestem szczęśliwa. Nie muszę czekać wielu dni na to, by Go dotknąć, poczuć. Nie muszę czekać, aż będzie miał możliwość kontaktu - a jeśli już, zwykle nie przekracza to paru godzin.

Ale jeśli chodziłoby o takie typowe nagradzanie w relacji... to myślę, że największą dla mnie nagrodą jest Jego zaskoczenie. Zwłaszcza wtedy, kiedy zrobię coś niespodziewanego lub pobiję swój "rekord", kiedy się tego najmniej spodziewa.
Cała reszta "celów" jest ruchoma - i mocno zależna od nastroju i okoliczności, dalej jednak są to zwykłe rzeczy. Wspólne wyjście na konkretne danie na mieście. Wypad w określone miejsce. Pozwolenie na daną czynność. Generalnie rzecz ujmując, wszystko to, czego pragnę w danym momencie (w miarę możliwości) do zrealizowania, co zahacza czasami o mój własny egoizm.

piątek, 28 grudnia 2018

#11 zrealizowana!

Moje wyobrażenie na temat stolika zostały zrealizowane. 
Oczywiście nie kropka w kropkę z tamtą notatką. Ba! Mistrz zrobił wszystko po swojemu i aż do wieczora (kiedy nie zobaczyłam naszykowanego blatu) nie wiedziałam, co mnie czeka. 

Zaczął od wiązania na nogach i na rękach (więzy na rękach szybko musiało zostać usunięte - mam zwyczajnie słabe nadgarstki), potem pozycja na czworaka. Przed lustrem. Blat. I kulki, te podwójne.
Bezruch.
Może nie do końca całkowity, blat był prosto, a ja walczyłam ze swoimi nadgarstkami. Pod kolanami miałam cienką poduszkę, co umożliwiło małe kręcenie się na polecenie. A Mistrz... Z racji opaski na oczach nie widziałam co robi, ale doskonale słyszałam. (opaskę na oczy zdjął mi gdzieś w połowie tego seansu) Odpalił pornosa, wziął sobie szklaneczkę whisky, żel. Wszystko musiało stać na stole. Na mnie. Zaczął robić sobie dobrze; a doskonale wie, kiedy nie lubię jak robi sobie sam, to w końcu moje zadanie i przyjemność... Więc, oprócz podniecania się przemieszanego z zawodem i lekkim wkurwem,  niewiele mogłam.
W pewnym momencie wyłączyłam się całkowicie. Nie mówić, kontrolować oddech. Nie martwić się tą coraz bardziej wpijającą się linką, nieznośne uczucie. Wytrzymałam 40 minut - nieszczęsna linka nieco pokrzyżowała plany i musiałam to zgłosić (Mistrz uczy się wiązać i jestem pewna, że następnym razem nie będzie takiego przypadku). Poza tym, na raz następny musi wziąć pod uwagę nadgarstki, żeby od razu miały luz. 
Ogólne wrażenia - świetne! Uprzedmiotowienie fizyczne. Psychiczne kumulowało się przez cały czas bezruchu, kiedy Mistrz komentował aktorkę w sposób niewybredny, grając na moich ambicjach. Wybuchło, kiedy wziął mój tyłek z premedytacją dwa razy (tematem przewodnim pornosa był seks analny), a kulki sobie wesoło grzechotały w trakcie. Wyjęłam je tuż po pierwszym, tym samym wzmacniając odczuwanie tego, co właśnie dostałam. Niesamowite uczucie. 
Ale podsumowując: seans, choć niesamowity - nieco męczący. Nie sądziłam, że w trzymaniu pozycji w ten sposób by blat był prosto trzeba angażować tyle mięśni, głównie pleców. Czyli bezruch też bywa wymagający... :)

środa, 26 grudnia 2018

choinka

Mistrz zaplanował na wczesny wieczór seans w temacie świątecznym - bombki na klamerkach, światełka choinkowe, linki dla formy, i takie tam. Typowa świąteczna atmosfera, oscylująca wokół Jego przyjemności z patrzenia i robienia.
Dostałam polecenie ubrania pończoszek, oraz poczekania w pokoju, aż On wszystko naszykuje.
Więc, zaczął od przygotowania linek przy drzwiach do podwieszenia, przygotowania osprzętu i zaproszenia mnie do tego wszystkiego. (mamy pomiędzy drzwiami taki ścienny przecinek z kawałka ściany, idealny do takich rzeczy) Podwiązał mi ręce do góry a nogi na lekki rozstaw. Oczywiście opaska na oczy. Zero szans na ucieczkę, a tu dostałam bombki na klamerkach. Jedna okazała się szklana; jak spadła - prysła w drobny mak.
Niezbyt dałam radę uciekać przed głaskaczem, czy smoczym, co najwyżej kołysać się i wykręcać. Natomiast Mistrz nie byłby sobą, gdyby nie utrudnił - dostałam podwójne kulki, żeby sobie grzechotały przy ruchach. W międzyczasie trzeba było trochę przewiązać rękę bo zaczęła cierpnąć. Było przyjemnie, mimo niewygody i mimo małych problemów. Ograniczone ruchy sprzyjały  natomiast wymuszaniu przez Mistrza określonych czynności. Na sam koniec części pierwszej zostałam owinięta lampkami i na palec dostałam gwiazdkę. Choinka, jak żywa ;)





Druga część była zdecydowanie bardziej konkretna. Założył kolczatkę (kolcami od ciała), smyczkę, odwiązał mnie i zaprowadził do łóżka. W pozycji na czworaka opierając się o zagłówek, miał pełen dostęp. Kontynuował smaganie, dopóki nie weszłam na jedną z granic bólu i nie zaczęłam chlipać - przerwał, bo nie to dzisiaj było celem... Kazał zostać w tym ułożeniu, wziął wandę do ręki....
Kiedyś trafiłam na zdjęcie w necie, gdzie kobieta właśnie na czworaka miała tacę z kieliszkiem na plecach, a przy cipce miała wandę. Zastanowiłam się wtedy, czy jest możliwe dojście nie strącając kieliszka. Teraz tacki nie miałam, ale jakby była - to by poleciała na ziemię z hukiem. Dojście w tej pozycji było niesamowicie mocne. Wygięłam się w łuk w taki sposób, że nie wiedziałam że w ogóle tak mogę, jak jakiś jogista
Spadłam kolanami na ziemię, więc Mistrz wszedł w ten sposób od tyłu. Kolejne trzy orgazmy na mokro, a między nogami kałuża, mokre pończoszki, mokre wszystko, ja roztopiona.
Być może doszłabym jeszcze, może byłyby to fajerwerki stulecia. Mistrz postanowił na powrót podnieść mnie na łóżko, a ja - z racji orgazmów bywam galaretą - cofnęłam ręce i przypierdoliłam głową w nieszczęsny, bardzo twardy zagłówek.  W taki durny sposób - pod nosem, nad ustami.

Pierwsza myśl - ja pierdolę, wybiłam zęba i będzie przerąbane. Ale ząb w całości, jedynie zaczęła się krew sączyć z nosa i warga w moment puchnąć. Natomiast Mistrz.... Chyba to mi sprawiło największy ból, to Jego momentalne zmartwienie, poczucie winy, smutek... Wszystko to, czego nie cierpię u Niego widzieć. Dalej było standardowo: lód, ogarnąć się. Zatrzęsła Mu się lekko ręka, jak podawał mi chusteczkę; myślał, że złamałam nos. A ja, mimo bólu oczywiście zbagatelizowałam, próbując żartować, że ciekawa byłam, jak wygląda botoks w wardze to już wiem, w dodatku za darmo.


Chujowe zakończenie seansu, ale co zrobić. To, z czego się cieszę to to, że siniak wyrósł od wewnątrz na wardze, a nie pod nosem - bo nie miałabym zbyt mądrego wytłumaczenia na to, w jaki sposób siniak powstał pod nosem. Chyba jedynie: "nooo, mąż uderzył mnie prąciem z rozpędu, nie zdążyłam ust otworzyć".

☺☺☺☺


niedziela, 23 grudnia 2018

pomysły świąteczne

Z żywej choinki można zakosić gałązkę i urządzić małe smaganko.
Bombki idealnie da się zawiązać na sutkach.
Owinięte ciało lampkami, które świecą - niesamowity efekt, zwłaszcza po zmroku.
To i owo, kropnięte miodem smakuje pysznie.
Łańcuch choinkowy zamiast ogonka? Czemu nie.
Ręce związane wstążką z prezentu, tudzież stopy, albo kokarda na szyi.
Świeczki i mały seans z woskiem, klasyk.
Tudzież armbinder, albo kaftan z obrusu.

Wyobraźnio... Przystopuj. ☺☺

23. grudnia

Żartobliwie rzecz ujmując:  czasem jest tak, że spotyka się z rodziną przy stole po to żeby sobie przypomnieć, dlaczego się nie spotyka się z nią w ciągu roku.

Chcę życzyć Wam, żeby czas świąteczny był czasem takim wyczekiwanym, wspólnym. Był pełen magii, spokoju i radości, a przede wszystkim był czasem bezstresowym. Żeby (jeśli macie taki zwyczaj) pod choinką były takie prezenty, z których będziecie zadowoleni. Niezależnie od wyznawanej wiary (lub niewyznawanej). Żeby to był czas również dla Was - pod każdym względem. 

Po prostu życzę Wam wszystkiego dobrego :)

piątek, 21 grudnia 2018

scenki

Miałam zły i słaby dzień. Taki, że wypadało dobić tępą stroną łopaty, po czym zawinąć w kołdrę. Mistrz wiedział - zwykle musowo melduję Mu o takich stanach, więc nie  był zdziwiony tym, co zobaczył po powrocie z pracy. Zagonił siłą do łóżka, usadził na pościeli. Podał jedzonko (zamówiłam, a On odebrał), i położył na łóżko tą swoją wielka torbę na laptopa. Otworzył i zaczyna wyrzucać "broń na zły dzień": kilka paczuszek ciastek i czekoladkę. Same moje ulubione.
Mimo, że jesteśmy ze sobą naprawdę sporo, i w końcu niejeden taki stan widział, to mnie naprawdę mocno ścisnęło w środku. Do tego stopnia, że zaczęłam buczeć a On nie miał pojęcia, co z tym fantem zrobić. Chciał dobrze i przedobrzył (w pozytywnym znaczeniu). Przysiadł, przytulił. Porozmawialiśmy. Żartobliwie stwierdził, że mogę Go gloryfikować jeszcze bardziej, Jemu to pasuje. 
Jakby dotychczasowe było niewystarczające ;) 


Stwierdzam, że momenty, w których przyciska mnie swoją stopą do ziemi, jednocześnie ręką podnosząc za szyję i podciągając do góry są najlepsze.
Stwierdzam również, że kiedy zarabiam policzek za gryzienie, to nie jest to dla mnie kara, choć On tak mówi. Lubię to.


Znalazłam sposób na okazanie Mu swoich uczuć w miejscach publicznych. Coś, co jest moje i w pełni wyraża to, co chcę oddać. Jest to całowanie w rękę, zwłaszcza przy palcu z obrączką. Kątem oka da się zauważyć zdziwienie na oczach mijających nas osób. Wydaje mi się również, że rzadko która kobieta całuje w rękę mężczyznę (zwykle jest na odwrót). Taka mała rzecz, w dodatku bardzo intymna - a cieszy.



poniedziałek, 17 grudnia 2018

to nie jest lokowanie produktu




Przekraczaj granice - kiedy wiesz, że możesz je przekroczyć. Kiedy robisz to świadomie, z głową i chęcią. Bez przymusu, dla siebie przede wszystkim. Nie na siłę. Przekraczaj granice warte ich przekraczania, bo to świadczy o rozwoju. Nie tylko klimatycznym (eh, te hasła z zielonych nakrętek, podobno zawsze adekwatne do sytuacji ☺), przede wszystkich twoim własnym. Bo najpierw jesteś, kim jesteś, a potem dajesz się poznać. 


sobota, 15 grudnia 2018

sasasa


A tak całkiem serio, wczoraj do głowy przyszła mi pewna MYŚL i w mojej głowie dogrywam ostatnie szczegóły seansu, który mam zamiar od początku do końca zrealizować samodzielnie.
I będzie się wiązało z roleplay 😷 , gdzie będę panią doktor. Nie uległą pielęgniarką, nie pomocą, tylko kimś, od kogo będzie zależało samopoczucie Mistrza. Nie sądzę jednak, by była to scena w której dominuję, chwytam za głaskacza i walę na oślep. 
Jeśli dobrze pójdzie, pójdzie po mojemu. Jeśli nie pójdzie po mojemu - to chyba też będzie fajnie. Muszę skompletować resztę rekwizytów, bo lista zrobiona (najważniejszy - kitel - jest). 
Mam od wczoraj moooooocno zboczone myśli w stronę lekarskich praktyk :>

piątek, 14 grudnia 2018

za oknem

Wróciłeś z kuchni, podszedłeś do mnie. Ująłeś moją twarz w swoje dłonie i wpiłeś się pocałunkiem w moje usta. Powoli wstałam, zacząłeś ugniatać dłońmi moje piersi. W pewnym momencie podniosłeś mi ręce do góry, przyprowadziłeś przed lustro. Koszulka którą miałam na sobie wylądowała na ziemi, a Ty kontynuowałeś pieszczoty. Szczypaniem i ciągnięciem za sutki, powoli schodziłam świadomością coraz niżej i niżej.
Lekko, ale stanowczo popchnąłeś mnie w stronę łóżka - w taki sposób, że położyłam się na brzuchu, wypinając biodra do góry. Położyłeś się obok - przyciskając jedną ręką moje plecy do łóżka, a drugą zacząłeś klepać pośladki. Raz słabiej, raz mocniej; pojedynczo - i seriami, po 7. Jeden, dwa, trzy, cztery, pięćdziesiąt, sześćdziesiąt trzy.
Następną zabawą było dawanie klapsów za spinanie pośladków. Sęk w tym, że robiłeś wszystko, aby to spinanie powodować, choćby wbijaniem palców w ciało. Podłożyłeś drugą rękę pod swoją głowę, bacznie obserwując moje najmniejsze i mimowolne ruchy.

Za oknem dawno nastała ciemność. Jedynym światłem była lampka na biurku, oraz ta nad lustrem w szafie. W tej scenerii wyglądałeś przerażająco i onieśmielająco. Mimo to, nie bałam się, choć czasami w takich momentach swędzi mnie z tyłu głowy. Że jest jeszcze coś obcego, czego nie znam. Coś, czego faktycznie mogłabym się bać, gdybyś nad tym tak perfekcyjnie nie panował. Ale ja wiem że panujesz - na tym właśnie opiera się moje zaufanie.
Wyzwoliłam siebie, kiedy oboje przywdzialiśmy "te" skóry. Zaczęłam powoli roztapiać się pod wpływem Twoich działań dążących do mojego orgazmu. I spadłam, kiedy ten nadszedł. (...) Kolejne wieczorne spotkanie zakończone obopólną satysfakcją.

Najbardziej jednak lubię te momenty całkowicie po - kiedy mogę klapnąć na łóżku, zanurzyć się w pościeli i móc poczuć Cię obok. Zawinąć się w kołderkowy kokon, położyć sobie Twoją rękę na swoją głowę. Tą samą rękę, która nierzadko wcześniej tkwiła na mojej szyi zabierając tlen, lub powodując mrowienie skóry przy uderzeniu. Kiedy mogę zacząć majaczyć i prowadzić monolog na śpiocha, który Ty na następny dzień ze śmiechem odtwarzasz. Kiedy mogę zająć dokładnie 3/4 łóżka, mimo przykrótkiej postury.

Wiem, że jestem monotematyczna, kiedy tak ciągle skupiam się na jednym i tym samym - ale właśnie takie codzienności znaczą dla mnie najwięcej. Są motywacją, odprężeniem, lekiem na wszystko. Cokolwiek by się wcześniej nie działo, to moment w którym wszystko znika.

SIEMPRE ME QUEDARA


czwartek, 13 grudnia 2018

pewne pytanie z dawnej rozmowy

Wspomniałam sobie dawną rozmowę ze znajomym Dominującym. 
W pewnym momencie zapytał, czy planuję w przyszłości szkolić córki na uległe, które będą poszukiwały swojego własnego Pana. 

Jako pierwsze poczułam złość. Bądź co bądź, to pytanie dotykające bezpośrednio metod wychowawczych, jakie ustaliłam z Mistrzem. Zwykłe pytanie, które wtedy w moment zagotowało... Jako drugie jednak przyszło otrzeźwienie - to był czas w którym dopiero poznawałam spojrzenia innych osób i doszłam do wniosku, że różne opinie i pytania padną, nie mogę się bulwersować. Na spokojnie odparłam, że to dziewczyny same powinny o tym zadecydować - nie mam prawa, choćby w najmniejszym stopniu, przerzucać na nich siebie samej. Ale jeśli będą chciały o to zapytać, lub się doradzić - będę chciała, aby przyszły z tym do mnie.

Tamta rozmowa była spory kawałek czasu temu, ale wpadła mi do głowy przy układaniu rzeczy Starszej - a raczej wymianie na większe. Moje córki nie będą wiecznie małymi Dziewczynkami, z roku na rok będą rosły, poznawały świat i - co istotne, dokładnie się mu przyglądały. Z pewnością kiedyś zauważą, że zachowuję się wobec ich Ojca inaczej, jak mamy ich koleżanek czy kolegów do swoich ojców. Że kiedyś będę musiała odpowiedzieć na córkowe pytania: dlaczego jest jak jest. I zrobię to. Licząc się ze wszystkimi ich odczuciami, od złości i gniewu, po niezrozumienie. Że kiedyś znajdą kluczyk do kuferka z tym całym osprzętem, który obecnie kolekcjonujemy. 
Nie chcemy mieć przed nimi tajemnic, już powoli uczymy ich, że są momenty tylko nasze. Że drzwi czasem mogą być zamknięte i wtedy poprosimy o chwilę cierpliwości. Natomiast nie chciałabym narzucać im tej ścieżki - wierzę, że uległość to taka część charakteru która objawia się w odpowiednim momencie; nie da się jej zagrać, udawać. Nie da się jej zrobić na pokaz. Jest tak naturalna, jak jedzenie swojej ulubionej potrawy. Nie umiałabym "szkolić" swoich własnych dzieci w ten sposób. Gdybym choć spróbowała, mogłabym je spaczyć już do końca życia. Sama świadomość tego, jak wiele mogę je nauczyć jest zarówno oszałamiająca, motywująca jak i - przytłaczająca. A najgorsze rany zostawia zraniona psychika - te nigdy się nie zagoją.

Tak sobie myślę, że gdybym miała syna, to wychowałabym go na człowieka zaradnego, cierpliwego i wyrozumiałego. Takiego, który jest w stanie dźwignąć nie tylko siebie, ale i przyszłą partnerkę. Świadomego siebie, oraz tego, co go otacza. Chciałabym, aby umiał samodzielnie podejmować decyzje, oraz ponosić z godnością ich konsekwencje. Aby był taki sam, jak Mistrz, miał Jego charakter.
Ale mam córki - i chciałabym, by miały właśnie takie wartości, reszta to... Cała reszta nie będzie już moja, a ich własna.

wtorek, 11 grudnia 2018

szybka akcja

Kolejna okazja nadarzyła się niedawno, ale tym razem od razu napisałam pytanioprośbę, czy przyjechałby na seks, bo jakoś tak mnie chcica swędzi. Napisałam bo wiedziałam, że Jego również w jakiś sposób nosi i jest duża szansa, że... Nie będzie odmowy z Jego strony. Więc.... Jemu udało się wyrwać na chwilę z pracy (po prawdzie jedna ze spraw pracowniczych do pilnego załatwienia, ale zawierająca się w trasie "do domu"). Ja z kolei naszykowałam się na szybko: pończochy, halka, brak bielizny, szklana kulka. Specjalnie zamknęłam drzwi na zamek, żeby je otworzył - a ja w tym czasie już czekałam przy drzwiach, klęcząc.
Przyszedł w rozpiętej kurtce i koszuli - ta szybko wylądowała na ziemi. Rzuciliśmy się na siebie, jak dawno niewidzący się kochankowie, tak zwyczajnie siebie spragnieni. Jakbyśmy musieli kryć się przed całym światem, i na chwilę się zatracić. Szybka akcja - szybka reakcja, zwłaszcza kiedy orgazm spotęgował się przez wyjęcie kulki w odpowiednim momencie... 
Udało się to zamknąć w jakieś 20 minut. Jak ochłonął, to wyszedł - do wieczora miałam wrażenie, że chyba mi się coś przyśniło. Że cała sytuacja nie miała miejsca. Tylko ślady odciśniętych palców na piersi którymi się wpił, w jakiś sposób dawały realność temu wszystkiemu.

niedziela, 9 grudnia 2018

tak było.

Takie miłe spotkanie mieliśmy przy winie (nie mylić z bigosem na winie - wrzucamy do gara, co się nawinie ☺). Cztery wspaniałe kobiety i ja, Mistrz, który gdzieś tam był, ale bardziej jako widz i kontrola trzeźwości, wino (dużo wina), sushi (Katia pomagała i udzieliła cennych wskazówek). 
Miałam okazję trochę powiązać, więc kilka podstawowych wiązań które znam, wykonałam. Dziewczyny wyglądały na zachwycone. Dla mnie - ciekawe odczucie, jakbym pakowała jakiś specjalny, bardzo cenny prezent. 






Praca mięśni, ślady na skórze, ciało poddające się w określoną przez linkę formę. Piękne. Mistrz również obserwował - patrzył dosyć uważnie na to, co robiłam. Żeby nieco utrudnić, założył mi kolczatkę - kolcami do ciała. Później się ulitował i zmienił, ale zdążyło się powbijać. I podobało Mu się to, co widział.
Była szybka, intymna sesja foto (bez udziału Mistrza). Było również lanie wosku. Była akcja "wolność dla piersi' - staniczki powypadały spod bluzek. Była nauka jedzenia pałeczkami. Były klamerki z obciążnikami. Było mnóstwo radości, zwłaszcza z powodu Ananki która nareszcie odnalazła swojego Pana. Była interesująca rozmowa na wszelakie tematy, głównie klimatyczne. Były testy smoczego ogona, głaskacza i kilku innych rzeczy.
Było po prostu fajnie.

sobota, 8 grudnia 2018

(w sumie przypadkowe) zakupowo

W moje posiadanie tym razem weszła zabawka dla czworonoga (już wspominałam, że sieć sklepów TIGER miło zaskakuje ☺️)? I lisia kitka, która stanowczo w wolnej chwili zamieni się w ogonek. Tak w ogóle okazało się, że Ananka ma niezłe zdolności negocjacyjne, kiedy zbijała cenę lisich kitek dla naszej trójki ☺️ ☺️ ☺️


Mistrzowi baaaardzo się kosteczka spodobała - ja pierwotnie pomyślałam, że te gumowe kolce będą super do "głaskania" skóry. On - że mogę na tym posiedzieć, lub mieć przywiązaną do piersi; czyli potrzebuję dokupić drugą. Chyba nie muszę wspominać, że no doprawdy, bardzo się "cieszę"? ;)



Cudowna, mięciutka, idealna.


wtorek, 4 grudnia 2018

czy partnerstwo w relacji jest możliwe?

[Jak zawsze, moje luźne rozkminy]

Jakiś czas temu uczestniczyłam w ciekawej rozmowie - w pewnym momencie padło pytanie, abym w jednym (dwóch) słowach określiła swoją relację. I powiedziałam, że to PARTNERSTWO. 

Ogólnie kwestia sporna - teoretycznie w patriarchaliźmie jest rozróżnienie pozycji opiekuna i osób będących pod opieką. Jest to również odniesienie do "głowy" i podległej mu rodziny, która za nim podąża i podporządkowuje się mu, zdanie głowy rodziny jest decydujące i ostatecznie, nie podlega negocjacjom. Tu nawet nie potrzeba jakiegokolwiek klimatu - jest to dla mnie od zawsze zrozumiałe, że jest osoba decyzyjna w domu i podległe mu jednostki. Taki dom, gdzie patriarchalizm jest odpowiedzialny - zwyczajnie dobrze funkcjonuje. Różnica leży w despotyźmie, który zwykle w takich rodzinach miał miejsce. W mojej również tak było, i dopiero Mistrz mi pokazał, że to nie jest właściwe.
Uważam, że za nasz "dom" ponosimy odpowiedzialność oboje, bo oboje podejmujemy wspólne decyzje. Nie tylko te większe, a przez to kosztowniejsze. Całkowity patriarchat zrzuca odpowiedzialność z ramion uległej za wszelkie decyzje - to wygodne dla obu stron, ale ja bym tak nie mogła - w tym znaczeniu, że to Mistrz jest całkowicie i zawsze wszystko odpowiedzialny, i w sumie samodzielnie odpowiada za błędy. To jest taka mała rzecz, która robi się kolosalna w niektórych sprawach. W związku, poprzez rozmowę i pomoc w podjęciu decyzji również czuję się ważna, doceniona - ale w obecnej sytuacji wiem, że to nie mój głos jest decyzyjny i ostateczne zdanie może stanowczo odbiec od mojego. Wtedy jedynie mogę zaakceptować (niekoniecznie z zadowoleniem). 

W grudniu mijają dwa lata od ciężkiej rozmowy. To również dwa lata od momentu, w którym zapytałam Go, co sądzi o spróbowaniu takiego realnego wejścia w relację. Bo to, że On świetnie nadawałby się na Pana, to bez dwóch zdań. W końcu odkąd Go znam, jest typem osoby, za którą bezwiednie się podąża. Że niby ja, taki złośnik w roli uległej? Wtedy prędzej nie tyle uległa, co właśnie podążająca za Nim, choć do tej pory lubię "próby sił".. Że popełnialiśmy błędy - kto ich nie popełnia. Skoro do tej pory robiliśmy wszystko sami, to i to było do ogarnięcia, metodą prób i błędów. 
Czy żałuję? Nie. Uważam, że zmiana nastąpiłaby prędzej czy później. 

Po tylu latach znowu Ameryki nie odkryję - najlepiej smakują owoce, które samodzielnie i od podstaw się wyhodowało. Wtedy od początku do końca jest się w stanie sprawować kontrolę nad "procesem produkcyjnym".

Wracając do tego partnerstwa - to trochę jak oksymoron klimatyczny. Ale nawet ono ma zarówno prawo, jak i możliwość bytu, pod warunkiem że jest umiejętnie zastosowane.



w końcu grudzień!

Dopadła nas dłuższa stagnacja i w sumie się nam nie chce. Żadnych seansów dłuższych (poza ogólnym ich rozrysem), tylko krótsze scenki. Nie ma chęci, czasu, ochoty. Niczym koty - mamy większą chęć zawinąć się w kłębki i nieco dłuższą chwilę potrwać przy sobie, bo cieplej. Wiem, że to stan chwilowy, powodujący niedosyt. Że się przedłuża. I że do paru dni wszystko wróci do normy. I że nie cierpię listopada, bo ten miesiąc mnie spowolnił na maks (chyba nie tylko mnie). Traktuję to po prostu jako normalną postać rzeczy, w końcu zaraz to minie, poza tym jutro... JUTRO! :)  ♡ ♡ ♡ ♡ ♡ ♡ ♡ ♡

Dobrze, że już grudzień!




wtorek, 27 listopada 2018

sos słodko kwaśny

Dłonie, które potrafią zarówno mocno uderzyć, jak i doprowadzić do wszelkiego rodzaju przyjemności. Czasem je liżę, czasem przytulam do nich swój policzek. Czasami je gryzę, licząc się z konsekwencjami. Czasem je prowadzę do swoich włosów domagając się głaskania, innym razem sprowadzam je w dół pleców, żeby zachęcić do skorzystania. 

Ale czasami mam dni, w których mam wszystkiego dosyć, chciałabym wziąć urlop od wszystkiego na parę godzin i w tym czasie pobytować w swojej skorupie, bez jakiegokolwiek dotyku. Tam, nawet On nie ma wstępu. Musi poczekać, aż się przepoczwarzę i wypełznę, wtedy może mnie na powrót wziąć w swoje dłonie. On to rozumie, ba - jest niesamowicie cierpliwy. Nie próbuje przyspieszać tego procesu. 

Żyjąc codziennie ze sobą, widując się na co dzień, czasami potrzeba po prostu za sobą zatęsknić. Każde z nas, ma swoje zajęcia, w trakcie których przychodzimy do siebie, wymieniamy czułości, ja przytulam się do nogi - i wracam do siebie. Czasem wykonuję jakieś zadanie, czasem wychodzę z inicjatywą. Nie ma parcia na cokolwiek, mimo to ciągle jest konsekwencja. 
Taka codzienność, proza życia, sos słodko kwaśny.



DNI 
 

czwartek, 22 listopada 2018

ocean

Rozkminy w temacie granic z założenia i granic rzeczywistych.

Jakoś tak ostatnio rozmyślam o tym, w jaki sposób można ustalić swoje granice i potrzeby będąc świeżynką klimatyczną. Bo przecież nie da się od razu - często ten proces zajmuje sporo czasu. Nie da się również (tak mi się wydaje) określić swoich granic w bdsm bez ustalenia swojej seksualności, sensualności i ogólnie potrzeb na takim podstawowym polu.
W tym świecie jest tak wiele różnych tematów, że przypomina on ocean z rybami; różnorodność gatunkowa taka, że każdy złowi coś dla siebie. Ale kiedy nigdy nie jadło się ryb, po czym można stwierdzić, która ryba będzie najsmaczniejsza, a która może być trująca?
Albo metodą prób i błędów, albo czytając treści pożądane,  albo ucząc się od tych, co mają taką wiedzę. 
Myślę, że zawsze warto zacząć od ustalenia (po zaznajomieniu się z poszczególnymi praktykami) granic właśnie z założenia - to pozwala narysować wstępną mapę tego, do czego można później dążyć. Rzeczywistość znowu weryfikuje założenia i pozwala na ustalenie granic rzeczywistych. Bo każdy takowe ma - ale śmiem stwierdzić, że wraz z wiekiem, oraz otoczeniem i doświadczeniem, granice te ulegają zmianie. 
Wiem, że to oczywista oczywistość, ale moja rozkmina dotyczy bardziej tego, że przy dobrym Panu wszelkie granice w zasadzie przestają istnieć. Uległa strona chce dążyć sama z siebie do pokonywania własnych barier, a pod dobrą opieką jest w stanie zrobić wszystko. Ważne jest również to, że Pan zna na tyle stronę uległą, że nie odczuje ona jakiegokolwiek przyparcia do muru z żadnej strony. Właśnie dlatego prowadzenie szczerych rozmów jest takie ważne. Granicami realnymi byłoby również w tym wypadku to, co leży poza wspólnymi potrzebami Pana i podległej mu strony. No i najważniejsze: czy pochwała z ust Pana nie jest najlepszą motywacją? ;) 





środa, 21 listopada 2018

scenki

Moje piersi tego dnia były w ścisłym centrum uwagi Mistrza. A to macnął, a to pacnął. Pościskał, powyciągał za sutki, poprzytulał się. W pewnym momencie wygiął mnie tak, że nie miałam możliwości ruchu (półmostek), i zaczął "pieszczoty" smoczym. I tak powoli rozkręcało się ku lepszemu - piersi piekły i grzały, ja powoli odpływałam, On wchodził w to coraz bardziej, i...
- Czy możecie przestać tak klaskać? Robicie to za głośno! - z pokoju Starszej dobiegła pretensjonalna prośba, która rozpierdaczyła na łopatki cały ten nastrój. (myśleliśmy, że daawno zasnęła)


Mam ochotę na orgazm, na seks, na Niego. Ale krążę sama wokół siebie, nie chcę się prosić, wiem że i tak nie przyjedzie. Odpuszczam, bo to bez sensu. Wieczorem podczas rozmowy wypływa temat chcicy.
- A to nie mogłaś po mnie zadzwonić?
- I tak byś nie przyjechał, nie chciałam się nastawiać.
- Ale wtedy spokojnie mógłbym, przyjechałbym. Gdybyś zadzwoniła, to byś wiedziała.
Stracona okazja.


- Saro, załóż kulki o danej godzinie.
- Dobrze. 
Tylko że zanim Mistrz wrócił, wyszło przypadkowe spotkanie z koleżanką. W kulkach (tych większych) obeszłam z nią sklep, trasę do jej domu, plus przydłuuugą pogaduchę (nie potrafimy krótko rozmawiać ;) ). W sumie z planowanej godziny noszenia zrobiło się ponad cztery. Niby nic, ale w pewnym momencie przestałam czuć że je mam, bo dobrze się ułożyły (pierwsze 10 minut to ciągłe poprawianie się). Również nie czułam się rozproszona w jakikolwiek sposób, ale jednak w domu... Chciałam je wyjąć możliwie jak najszybciej.




Mistrz zachodzi mnie od tyłu, ale jakoś specjalnie nie mam ochoty w tamtym momencie na takie pieszczoty. Więc zostaję sprowadzona za kark, do pozycji i zarabiam parę mocnych klapsów na gołe pośladki. Piecze... Kiedy nakazuje mi się podnieść, siadam na piętach i kąsam Go w udo. Za to zarabiam w policzek.
Lubię - mimo że wiem, że nie wolno gryźć, to czasami robię to specjalnie żeby poprowokować Go do jakiejś akcji. Ale tym razem, ten policzek spowodował odkorkowanie wszystkich drobnych złości zebranych z całego dnia. I, zamiast się cieszyć i wtulić w nogę, wtuliłam się z łzami w oczach.
Wyczuł to od razu, kazał się podnieść, przytulić. Wypłakać w ramię.


wtorek, 20 listopada 2018

moja fantazja (#12) do zrealizowania

Dostałam rano polecenie: "zakaz jedzenia, dopóki nie wrócę do domu". Zapytałam, czy mogę pić wodę, jak najbardziej - ale tylko wodę. 
Cały dzień jakoś upłynął... wolno. Po którejś godzinie zaczęło mi burczeć w brzuchu, a Mistrz, jak na złość, wysyłał mi zdjęcia różnych wspaniałych potraw, lub opisy jedzonka, które moglibyśmy wspólnie zjeść. Zaczęłam się irytować, nagle wizja choćby zwykłej kromki chleba wydała mi się szczytem marzeń w tym dzisiejszym dniu. Najgorsze katusze były przy gotowaniu obiadu, jak zapachy zaczęły roznosić się po mieszkaniu. Ile można wypić wody? Okazuje się, że dużo.
W końcu wrócił. Powoli się ogarnął, na chwilę zniknął w pokoju.
Nakazał podejść do siebie, rozebrać się. Kiedy to zrobiłam, chwycił za mój kark i siłą sprowadził na ziemię. Zapytał, czy coś jadłam, odpowiedziałam że nie. Tylko woda. I że burczy w brzuchu, obiad czeka... Na co uśmiechnął się, i nałożył obrożę, smyczą przywiązał do stołu, zawiązał ręce z tyłu. Włożył kulkę w cipkę. Naszykował dwa talerze, nałożył porcję obiadu.
Swoją - dał na stół. Moją... Postawił talerz na ziemi. 
Nie wiem, dlaczego dzisiaj zrobiłam gulasz, ale cokolwiek bym nie zrobiła - zawiązane z tyłu ręce uniemożliwiały jedzenie czegokolwiek. Próbowałam, ale tylko się cała pobrudziłam. 
W międzyczasie Mistrz skończył, pochwalił że smaczny i z uśmiechem zapytał, dlaczego nie ruszyłam swojej porcji, skoro byłam taka głodna? Odpowiedziałam, że ręce, że nie dałam rady... I zarobiłam uderzenie w twarz. Ponowił pytanie, ale zanim zaczęłam odpowiadać, uderzył tak samo, tylko w drugi policzek. 
Szok, irytacja, wstyd, łzy, głód, złość, niemoc, ból, poniżenie. Jeśli właśnie to chciał osiągnąć, to Mu się to udało. W czasie, w którym próbowałam to sobie jakoś poukładać, On poszedł po głaskacza. Jak tylko próbowałam coś powiedzieć, czułam nitki tego narzędzia na skórze. Brzuch, piersi, plecy. Uda, ręce. Do tego narastające... podniecenie, które wylewało się spomiędzy nóg. Byłam zdana na Jego łaskę i niełaskę, potrzeba zjedzenia gulaszu dawno znikła. Był tylko On i to, co robi. 

Smakował wybornie; tak samo smakowały Jego palce, którymi najpierw wyjął kulkę, a potem włożył w cipkę i zaczął nimi ruszać. Brutalnie, szybko. Równie szybko odwiązał mi ręce i usadził na stole, wszedł z całym impetem. Zadziwiające, że jeszcze chwilę temu leżałam na podłodze w kawałkach, a teraz jestem w całości. Z taką łatwością, wraz z paroma słowami. Z Jego czujnym wzrokiem i z Jego silnymi dłońmi. 

Po wszystkim kazał usiąść na krześle. I nakarmił jak dziecko, bez szansy na jakikolwiek sprzeciw. 

piątek, 16 listopada 2018

chwilowa przerwa

Spowodowana niestety chorobami, które dopadły całą naszą czwórkę. My to jeszcze wiadomo, jakoś się ogarniemy, ale dzieciarnia to "jakoś" już niekoniecznie. Poza tym końcówka roku się zbliża, co oznacza spiętrzenie się drobnych spraw. Normalka o tej porze roku. Więc, to również próba sił i cierpliwości, bo wszelkie plany musimy odłożyć na zaś, musimy również jakoś się dogadać w kwestiach, w których mamy odmienne zdanie. Czasami zwyczajnie ciężko o kompromis, zwłaszcza kiedy włazi we mnie mały złośnik, a w Niego Osiołek. 
Wada długich związków. 
W każdym razie tak: małe rozplanowanie zrobione, kompromis osiągnięty. Mistrz rzucił jeden pomysł, a ja przebieram nóżkami, bo nie mogę się doczekać aż go zrealizuje. Cierpliwości..... :<

sobota, 10 listopada 2018

wymarzony dragon's tail, czyli z serii DIY: zrób to sam/a

Kolejny przyrząd, który powstał z szerokiego, plecionego paska z ekoskóry. Całkiem słusznie miałam skojarzenia ze smoczą skórą, nadał się idealnie do wykonania "smoczego ogona". Ponieważ był całkiem nieźle wykończony, to wystarczyło tylko przyciąć klamrę i estetycznie go zaszyć na wyciętej z drewna rączce. Pozostało mi wykończyć końcówkę, ale to kwestia użycia w dobry sposób takera i kawałka skórki. 
Testy przebiegły pomyślnie - a przynajmniej Mistrz miał problemy z oderwaniem rąk od nowej zabawki ;)







Wszystko dzięki Anance ponieważ to Ona wysłała kilka ciekawych paseczków :)

wtorek, 6 listopada 2018

1 na 50

Co jakiś czas zdarza się seans nieudany z wielu przyczyn. Taki margines błędu w tej sztuce, w której obydwoje mamy główne role. Tym razem się spieprzyło przez moje słowa - a raczej przez nieodpowiednio dobrane słowa. Naprawdę, dało się to powiedzieć inaczej, nie tak bezpośrednio i złośliwie. Nie sądziłam jednak, że wywołam aż taką reakcję negatywną, gdzie Mistrz się wkurwi do tego stopnia i w taki bezpłciowy sposób mnie wyplącze ze sznurków. Miałam ogromne poczucie winy w moment, że jest to tak po prostu nie do opisania. I może jeszcze by jakoś dało się szybko załagodzić konflikt, gdybym nie odmówiła wykonania polecenia które padło. W zasadzie na to żadnego usprawiedliwienia nie mam, wywołałam lawinę i musiałam pozwolić, żeby po mnie przeszła. Razem ze wszystkimi następstwami. 
Rozmowa znowu była ciężkostrawna, raniąca. Padło wiele gorzkiej prawdy i, w zasadzie w pewnym momencie była to paskudna kara. Wprawdzie sytuacja została wyjaśniona od razu, ale nawet podczas snu kajałam się i przepraszałam. Rano miałam kaca moralnego. 
Jak tak patrzę na tą sytuację po paru dniach to całość wydaje mi się błaha, śmieszna. Nie chce mi się wierzyć, że to wszystko tak bolało, nie było tego warte. Co najważniejsze - dało się temu zapobiec. Sama nie wiem, dlaczego użyłam takich, nie innych słów. Błędy, błędy....




piątek, 2 listopada 2018

Mistrz bywa złośnikiem

I taka naturalna złośliwość, na którą sobie ponarzekam, popsioczę, powyzywam, ale to lubię.
Zaplanował sobie sesję z głaskaczem i woskiem. Ja z kolei myślałam, że to nie wypali, bo do później godziny w sumie zasiedzieliśmy się na necie, ja z dwoma kieliszkami wina.
I błoga nieświadomość była do momentu, w którym nie kazał się rozebrać i podać wosk (pszczeli) a sam zaczął szykować łóżko (zabezpieczać streczem) i liny. 
Wizja obitego i przez to wrażliwego tyłka w połączeniu z bardzo gorącym woskiem lekko przerażała. Do tego lepienie się do streczu - bo znając życie, z wysiłku zacznę się nadmiernie pocić. I brak możliwości ruchu...

Mistrz rozpoczął od położenia mnie na brzuchu i przywiązania do rogów łóżka rąk i nóg, założenia opaski na oczy. Następnie chłosta.... Lekkie razy spadały i spadały, jednak z każdym kolejnym zaczynały coraz bardziej grzać i piec. Czułam kiedy Mistrz przykłada siłę, a kiedy nie. Nie było jakoś specjalnie mocno... Ale było ich tyle, że skóra była niesamowicie wrażliwa, a w końcu o to chodziło. W przysłowiowym międzyczasie dostałam największe szklane dildko w cipkę, którym najpierw ruszał jak chciał, a później zostawił go pod kątem żeby nie wypadło. W pewnym momencie wszedł jako drugi - skoro bez problemów, to zapytałam, czy spróbujemy fistu, zgodził się. 
Żel, dłoń - i znowu ten sam punkt przy kciuku, nie przejdzie, choćby nie wiem co. Pomimo dobrej pozycji, rozluźnienia, to po prostu moja granica i muszę pogodzić się z tym, że moja budowa zwyczajnie nie pozwala na całą Jego dłoń. Pobawił się jednak, czułam jak rusza się w środku (świetne!), jak masuje cipkę, udało Mu się wejść ośmioma palcami (dłonie jak do modlitwy, jednak bez kciuków). Wrażenia niesamowite, tym bardziej, że fist wyszedł przypadkiem. 
Ale szybko mnie sprowadził z tej przyjemności na ziemię, bo wraz z pierwszą kroplą wosku myślałam, że wypali mi dziurę w skórze. Ciało mimowolnie dostawało skurczów, wiło się, byleby tylko uniknąć kropli wosku, które spadały jak deszcz z lawy. Bolało. Wosk pszczeli po obiciu skóry piecze zdecydowanie bardziej. Do tego co jakiś czas Mistrz ściągał zastygłe krople klapsem albo głaskaczem, co potęgowało ból. Wyrywałam się tak, że znowu czułam opalanie liną na nadgarstkach, oraz drętwienie stóp. Żebym się tak nie wyrywała, Mistrz przytrzymywał moje ciało swoją dłonią - albo stopą.Na koniec nakazał mi zdmuchnąć świeczkę - w opasce widziałam co najwyżej ciemność, ale świeczka była tuż przed moją twarzą. Dwa razy mi się nie udało - dwa razy oberwałam na obitą i oparzoną skórę. Za trzecim razem poczułam upragniony zapach zgaszonego płomienia. Mistrz mnie rozwiązał, zdjął opaskę, zaprowadził do łazienki. Tyłek jeszcze długo mnie piekł i grzał, choć żadnych śladów, poza zaczerwienieniem nie zostało.




czwartek, 1 listopada 2018

sen

Śniło mi się, że Mistrz postanowił mnie ukarać w jeden z najgorszych dla mnie sposobów. 
Jakaś popijawa u nas - trzy kobiety, które są z pracy Mistrza, rozmowa i wino naprzemiennie. Niezbyt dobrze je znam, zaledwie parę razy się widzieliśmy przy spotkaniach pracowniczych. Są atrakcyjne - ładne twarze, biusty idealne, kształtne dłonie. Widzę, jak patrzą na Mistrza, jak rozmowa ciągle oscyluje w granicach seksualności. Rozmowa w pewnym momencie schodzi na to, że Mistrz wspomina o naszej relacji, układzie Pan - uległa, że zrobię wszystko co mi każe. Opisuje w dużym skrócie niektóre sesje, one słuchają wyraźnie zauroczone. I w pewnym momencie Mistrz wspomina, że On sobie przypomniał o karze (za jakąś przewinę), i w takim razie On teraz każe mi wyjść z domu na godzinę. Bo tak. Mam iść na spacer - nie dzwonić, nie pytać o nic jak wrócę. 
Boli, boli mnie głowa w moment, boli serce, czuję we śnie jak się pocę ze strachu, z zazdrości, ze złości. Mój sen znowu jest zbyt realistyczny - zostawiam Go w obecności trzech kobiet, które wyraźnie na Niego lecą. Muszę Mu zaufać i wyjść, a to nie jest dla mnie proste. 
Wychodzę.
Cały spacer jedyne co robię, to krążę wokół bloku. Wkurwiona. Niepewna. Staram się ufać Jemu. Ale nie ufam temu, co mogą zrobić tamte trzy kobiety. Jaką sytuację mogą zainicjować. Ostatecznie budzę się, nie znam zakończenia snu. Mam mnóstwo niewygodnych myśli.
Siadłam przy M. żeby o tym porozmawiać. Powiedziałam, co mi siedzi. Z czym się mierzę. Dlaczego. Ciężka rozmowa. 
Bo ufam Mu, kiedy gra mną na granicy życia, zdrowia, a nie ufam otoczeniu, które może doprowadzić do rozpadu. A przecież, zaufanie to również to, że On nie dopuści do takich sytuacji. Tak po prostu. 

"Urodzisz się dzięki kasztanom i chcę, żebyś było do nich podobne. Ukłuj, gdy dotknie cię ktoś, kogo nie chcesz i nie lubisz. Pokaż miękką, ciepłą skórę, pozwól jej dotknąć i ją pogłaskać, gdy stwierdzisz, że ktoś jest dobry i go lubisz. Ale wnętrze zawsze zachowaj tylko dla siebie i dla niewielu ludzi, którym zaufasz, bo na pewno są gdzieś tacy, tylko trzeba ich znaleźć."



rozmówki #3

W radiu leci reklama filmu, który dzisiaj będzie puszczany w telewizji (zielona mila).
On:
- Kochanie, czy chcesz...
Ja:
- NIE!
- ... ze mną obejrzeć dzisiaj film?
- Nie, nie nie. 
(Ryczę przy nim jak bóbr, a On doskonale o tym wie i specjalnie się droczy, żebym sobie popłakała w ramię).
- Szkoda, że nie mam tego fajnego narzędzia do otwierania oczu, wystarczyłoby cię związać i zmusić do oglądania.
- Musiałbyś mi oczy kropić, żeby nie wyschły.
- Nie ma z tym problemu. 
(Ten Jego głupi uśmieszek, kiedy pomysły - zwykle najwredniejsze - suną Mu po głowie). 
- Masz ten uśmieszek, wiesz?
- Ale o to przecież chodzi w bedeesemie, no nie? 
- No tak... Że zmuszasz mnie i Cię to cieszy, i mnie też cieszy to, że mnie zmuszasz.

Ale na dzisiaj Mistrz zaplanował coś innego jak film. :>

wtorek, 30 października 2018

moja fantazja (#11) do zrealizowania

Ponieważ udało się mi służyć jako żywy talerz czasami marzą mi się też inne przedmioty. I pomyślałam, że chciałabym usłyszeć od Mistrza polecenie wykonania dla Niego stołu, lub też samodzielnie wyjść z taką inicjatywą. Albo półki. Albo lampy. Generalnie wszystko to, co krąży wokół fornifilii.


Przykładowa scena:

Wieczór, Mistrz zażywa kąpieli, a ja szybciutko szykuję pokój i siebie. Wyciągam naszykowany wcześniej blat, tacę z kolacją (zrobiłam makaron z krewetkami w serowym sosie) dla Niego oraz kieliszek i białe wino. Do cipki wkładam kulkę na łańcuszku, wciągam pończoszki i szpilki. Kładę to na krześle, a blat na swoje plecy, przyjmując pozycję na prosto. Na czuja stawiam na blat tacę, i zastygam w bezruchu. Nie widzę Jego miny, kiedy wchodzi do pokoju, ale aż po krańce włosów czuję, że jest zaskoczony widokiem. 
Zasiada powoli, słyszę, jak nalewa do kieliszka wina. Jak po chwili stuka w talerz widelcem, jak przeżuwa i połyka, jak przepija. Czuję, jak lekko drga blat pod wpływem naporu Jego łokci. Czuję, jak jedną ręką przesuwa po cipce, zahaczając palcem o łańcuszek. Próbuje podszczypywać pośladki i uda, pociągać coraz mocniej za łańcuszek. Jak rozsmarowuje moje wydzieliny dookoła cipki. 
W pewnym momencie wstał, słyszę, że zabrał talerz, wyszedł, wrócił, nalał wina. Nagle wyciągnął kulkę i z całej siły starałam się nie poruszyć, choć to zwykle jest ciężkie zadanie. Czułam, jak wkłada za to coś innego (kulkowy dildek), a później położył nogi na blacie i włączył telewizor. Jest mi coraz ciężej z powodu sporego ciężaru. Odczuwam to coraz bardziej, moje kolana również, z cipki się leje po udach. Ale to On zadecyduje, jak długo. Mebelki w końcu nie mówią.


niedziela, 28 października 2018

wyjście

Ponieważ mieliśmy okazję w weekend oficjalne wyjście, to wypadałoby się jakoś ogarnąć "do ludzi" ;) W moim wypadku oznaczało to makijaż (ostatni zrobiony ze dwa lata temu), sukienkę i ogólną aparycję. 
Mistrz oczywiście nie ułatwiał i podczas malowania twarzy co rusz rzucał różne (kąśliwe) uwagi, które rozpraszały. Doradził sukienkę, z dwóch zaproponowanych przeze mnie. Wybrał kolor cieni, jakie miałam nałożyć na powieki, w zasadzie trzy najmniej napigmentowane, najdelikatniejsze kolory w całej osiemnastoelementowej paletce. Patrzył na ręce podczas tej czynności, chyba pierwszy raz odkąd jesteśmy ze sobą ogólnie, oceniał moje marne umiejętności. A ja przed lusterkiem stawałam się kimś innym, jak Kopciuszek w bajce. Do tego ułożyłam włosy, włożyłam pończochy z szeroką koronką. Ubrałam prostą, ale zwiewną czarną sukienkę (pensjonarka), czółenka na niewielkim i stabilnym obcasie. 
Nie byliśmy tam zbyt długo, z racji ogólnych okoliczności.
Ponieważ jeszcze na sali wydał polecenie nieprzebierania się po przyjeździe do domu, zastanawiałam się całą drogę powrotną, nad czym On tak rozmyślał i co planował. 
Jak tylko weszliśmy, ściągnął mi sukienkę, więc w samej bieliźnie i pończoszkach biegałam po mieszkaniu szykując wszystko, żeby dzieci bez problemów znalazły się w łóżkach. Ale napięcie seksualne między nami było... namacalne. Jego zapach kusił i zachęcał do łaszenia się o pieszczoty, chociaż otarcie skóry, chociaż jedno spojrzenie. Nalał wina do kieliszków. Kiedy tylko Starsza ucichła, rzuciliśmy się na siebie. Chciałam jak najszybciej poczuć Go w sobie, przy delikatnym tylko odchyleniu rąbka majtek. Zejść, by zrobić Mu dobrze ustami. 
Zaczął odgrywanie sceny, gdzie On - Klient, przypomina że ja, ekskluzywna kurwa, jest w pracy. Więc zrobiłam striptease, ostatecznie zostałam w samych pończoszkach. Pomoczyłam winem palcem swoje sutki i spiłam ustami spływające krople. Robiłam Mu dobrze oralnie najlepiej jak umiałam. Kręciłam się na Jego nodze jak fryga. Masowałam Jego jądra z całą czułością i ostrożnością, jaką powinnam. Siadałam na Niego i robiłam sobie Nim dobrze; On natomiast sączył wino i obserwował, od czasu do czasu wtrącając uwagi. Był moim centrum, moim Klientem - priorytetem więc trzeba było Go zadowolić. 

Udana scena. I naprawdę pyszne (choć nieco słabe) wino truskawkowe ;) 💃💃


nie umiemy w bedeesemy.

Pozwolę sobie dzisiaj nieco ulać.
Powoli, bardzo powoli dochodzimy do wniosku, że nie umielibyśmy się odnaleźć w jakiejkolwiek innej jak ta relacji. Jesteśmy z jakiejś innej planety...
Przyjęłam do wiadomości kilka zasad podstawowych. Dodałam do tego kilka ogólnych z bycia człowiekiem. Wyszło coś, w czym występuje partnerstwo, szacunek, świadomość, szczerość, zrozumienie. Gdzie On, podczas deptania mnie, obszczywania, czy bicia, dalej zachowuje do mnie faktyczny szacunek. Gotowy przerwać daną czynność w każdej chwili. Czy to seans, czy to kara. Czy to czyni Go moim Panem? Tak, bo ciągle ma mnie w posiadaniu. W jakimkolwiek momencie czuję Jego opiekę, czujny wzrok, Jego siłę psychiczną. W dowolnym momencie dostanie ode mnie wszystko, czego zachce. Ja otrzymuję w zamian wsparcie, nie tylko jako Pan, ale także jako Partner. Mimo hierarchii, nie boję się szczerze powiedzieć Mu w twarz, że jest chujem bez serca. Że czasem mam go dość, że może się odpierdolić. On również nie pozostaje mi dłużny i odpowiada szczerością, na bieżąco mówi to, co myśli i co zwraca Jego uwagę. Nie dostałam (i sądzę, że dostanę) za to kar.
Kiedy mam dzień, w którym rzucam mięsem, On nie bierze mnie na poważnie. Zresztą, ja sama siebie wtedy nie biorę, ale przepraszam Go i tak - robiłam to również zanim weszliśmy w relację.
Dlatego jest tak wiele rzeczy, których nie rozumiem - i chyba nawet nie mam zamiaru udawać, że się staram zrozumieć. Dotyczących zarówno klimatu bdsm, jak i człowieczeństwa wynikającego z tych specyficznych potrzeb. Ale co do człowieczeństwa, każdy ma swoją moralność i nie ma co się nad tym pochylać. Nie mam prawa osądzać nikogo, natomiast jak zawsze mam prawo do oceny ogólnej. I zwyczajnie nie chcę się bawić w poprawność polityczną, bo jeśli opinia ogólna zostaje wzięta za ocenę indywidualną, to pozostaje mi żałować braku dystansu urażonej tą oceną strony. Są rzeczy, które mi się nie podobają, które przeżywam bardzo, zwłaszcza jeśli dotyczą bliskich mi osób.
Wiem, świata nie zbawię - i nie zamierzam. Bo wszyscy jesteśmy dorosłymi ludźmi, podejmującymi swoje własne decyzje - i całkowicie ponosząc indywidualnie konsekwencje owych. 
Ale my wszyscy również jesteśmy hipokrytami. W większym lub mniejszym stopniu, ale jesteśmy. Czasami jesteśmy też tchórzami, czasami egoistami. Czasami mamy dystans do siebie, czasami nie. Żyjemy, myślimy, odczuwamy, popełniamy błędy.

Więc, kiedy czytam o: akceptowaniu patologii klimatycznych, o godzeniu się na wszystko żeby tylko zostać przygarniętym (często przez osobę, która na to nie zasługuje), o braku szczerości w relacji, o łamaniu zasad przez Właścicieli (kosztem uległych oczywiście), o zmuszaniu się do wykonania poleceń ze strachu, o braku szacunku obu stron, o bzdurnym tłumaczeniu egoizmu, o wykorzystywaniu niewiedzy uległych w relacji - to stwierdzam, że nie umiem w bedeesemy. I chyba nie chcę w takie umieć. 
Ale... Świata nie zbawię.

piątek, 26 października 2018

uprawa wanilii

[Wpis z przymrużeniem oka]

Zróbmy coś szalonego, pokochajmy się bez udziwnień, waniliowo, tak jak kiedyś! Powoli, bez siły, porozmawiajmy podczas kołysania się. Urozmaicenie od czasu do czasu nie jest złe, prawda?

Tak, ja też się uśmiechnęłam  ;)


Wszystko było fajnie, do momentu w którym z chyba już odruchu czekałam na Niego w pozycji na ziemi. On nie zwrócił uwagi na to, że w końcu dzisiaj miała być wanilia! Że po cholerę klęczę na tej zimnej podłodze, zamiast leżeć na łóżku i w pełnej krasie pokazać się w tym ślicznym body, rozkładając kusząco nogi? Pończochy również nie chciały współpracować, bo najpierw zrolowała się jedna, potem druga. No i nie powinien był ciągnąć za sutki w taki sadystyczny sposób, oraz wbijać swoich paznokci w moje ciało. Nie powinien był również rżnąć mnie swoimi palcami w ten sposób. Nie tak ostro! Nie powinnam była dochodzić w taki bezpruderyjny sposób kiedy kończył masować mi łechtaczkę. Ale i tak w trakcie tego aktu udało się zwolnić, popatrzeć na siebie. Tak zwyczajnie się sobą nacieszyć bez pośpiechu. Bez siły. Z czułością. Pomimo Jego odruchowego (i w sumie standardowego) zawłaszczenia....
I tak było fajnie ;)

Nie da się powiedzieć, że "kochajmy się waniliowo" - to powinno wyjść samo z siebie. Samo postanowienie to nie wszystko, bo nastroje jedno, chwila - drugie, a ostatecznie i tak wychodzi zupełnie coś innego, bo "tak wyszło".






czwartek, 25 października 2018

scenki


Mam wredny dzień - warczę na Niego co chwila, w końcu przy rozmowie zwyczajnie jestem złośliwa - czyli odpowiadam w taki sposób, w jaki najbardziej nie cierpi. W tej jednej sekundzie On się podnosi z krzesła, ostatnie co widzę to jak napina się cały. Chwyta za włosy i z całej siły ciągnie do ziemi, uderzając moim czołem o podłogę. W tej pozycji drugą ręką wymierza mi takie uderzenie w tyłek, że mam wrażenie, jak mózg wypływa mi nosem. Ból odrętwia nogę i zwykle stronę ciała, po której padło uderzenie. Przez moją głowę przelatuje setka myśli: wstać i wyjść, zacząć na Niego krzyczeć, bić go, kazać Mu się odpierdolić raz a dobrze. W takim momencie mam zwyczajnie dość, apogeum następuje w momencie, w którym każe się podnieść i popatrzeć na siebie. Jestem wkurwiona na siebie, że Go słucham. Więc patrzę w Jego oczy i widzę smutek, troskę, zdenerwowanie, ciekawość. I cała złość, całe to coś, co napędzało od rana na negatywy wyparowało. W sekundę. Przytulam głowę do Jego nogi i jest mi autentycznie głupio, i wstyd. Wiem, że On to rozumie, że wie, co odczuwam i jest to wystarczająca kara, bo czuję się jak gónwo. Jak niedojrzały gówniarz. Tyłek dopiero teraz przestał piec, ale On głaszcze mnie po głowie, po udzie, uspokaja tym swoim spokojnym, miarowym głosem. Zaczynam płakać, ale z zupełnie innego powodu jak na początku.


Po ostatniej fizyczności powstały znaczki. Widziałam, że przygląda się dokładnie każdemu z nich, zwłaszcza jednemu - tam, gdzie zrobiło się rozcięcie, a skóra napuchła jak po użądleniu. Nie było dużo uderzeń, jednak były one najmocniejsze, jakie zrobił dotychczas. Kazał mi podejść do lustra, żebym oceniła, ale... Czerwone pręgi, czerwone plamy, podrażniona skóra. Oboje już wiemy, że znaczki zostaną co najmniej kilka dni. Nie fascynują mnie, podchodzę do nich wysoce neutralnie. Zgodnie oboje stwierdziliśmy, że przez mieszkanie wspólne i codzienne widzenie się, nie mamy potrzeby naznaczać w ten sposób ciała. Ale gdyby to były spotkania?... To najprawdopodobniej dążyłby częściej do takich.
Bo to coś, co można nosić z dumą. Przywołuje wspomnienia jak nic innego, zwłaszcza kiedy pobolewa. Każdego dnia można obserwować, w jaki sposób znaczek się zmienia, jak powoli zmienia barwy - a potem blednie pod wpływem czasu (i odpowiednich maści). Jest jeden plus tamtej sceny - coś odkryliśmy i dzięki temu czegoś się nauczyliśmy. 


Sprzątam, muszę się po coś schylić dość nisko, pozbierać. Okazja dla Niego do:
a) klapsa
b) szybkiego numerku
c) skorzystania z podnóżka
d) zrobienia krzesełka
Gratisowo TEN uśmieszek.


poniedziałek, 22 października 2018

potrzeby wspólne

Czuję że mam dzisiaj mocny dzień, a Mistrz jest wyjątkowo pociągający fizycznie. Więc zaczęłam się łasić - żeby dał chociaż jeden, ale mocny klaps. Drugi... Mało co poczułam.
To jest nowe dla mnie, ale czasem odczuwam potrzebę takiej dobrej, mocniejszej chłosty. To nie jest stałe.. Ale dzisiaj... Poprosiłam Go o to. Chcę, żeby piekła mnie skóra, żeby była czerwona i gorąca, a później chcę zostać zwyczajnie zerżnięta. Chcę móc się tak zwyczajnie rozpłakać, a później mocno wtulić w Jego lekko spoconą od wysiłku skórę, przykleić się do Niego.
Dzisiaj jestem nieco samolubna, ale nie pozwoliłabym sobie na to, gdyby On tego nie chciał.

Dzisiaj chcę fizyczności. 

wątpliwości

Czy nasza relacja to wciąż zwyczajne Pan / uległa? Czy jestem dla Niego dobra? Czy spełniam Jego potrzeby w całości? Czy nie ograniczam Go w żaden sposób? Czy sesje nie są za rzadko? Czy to właściwe, że czasem to ja decyduję o czasie? Czy bardzo się denerwuje, kiedy musi ciągle korygować jeden i ten sam błąd? Czy sprawia Mu to przyjemność? Czy Jego również bolą kary? Czy idziemy w dobrą stronę? Czy to dobrze, że czasem odpuszczamy? Czy jest zły, kiedy podrzucam Mu nowe pomysły? Czy lubi, kiedy ubieram coś ładnego? Czy to źle, że chcę Go coraz bardziej i bardziej? Czy nie odczuwa za bardzo mojej zaborczości? Czy nie daję Mu powodów do zdenerwowania? 

Głowa mi czasami huczy, ale szybko odnajduję spokój w Jego ramionach lub pod Jego dotykiem. Ja oczywiście znam realne odpowiedzi na moje pytania, czasem jednak wałkujemy je przy moich gorszych dniach. Czasami ja nie mówię nic, natomiast On mówi to, co chcę usłyszeć. To z kolei stawia do pionu. 
Na początku tej drogi byłam pełna wątpliwości tego typu. Próbowałam być kimś, kim nie jestem. Dopiero z czasem uporządkowałam to, co faktycznie chcę od tego, co może wypada? Za niedługo minie dwa lata, a ja ciągle chcę więcej, ciągle mam niedosyt. I ciągle od siebie i od Niego wymagam, tak jak On ode mnie i od siebie. To jest tak po prostu nasze.

czwartek, 18 października 2018

teoria

Moje (jak zawsze) luźne rozkminy.

Dzisiaj mam dołek emocjonalny, więc przynudzę... I w sumie też po wczorajszej rozmowie wypłynęły myśli o istocie uległości. Co tak naprawdę sprawia, że jedni są ulegli, a inni nie? 
Dla mnie, to trochę jak z lubieniem / nielubieniem danego warzywa, owocu czy koloru. Preferencje oczywiście zmieniają się wraz z wiekiem, choć są i tacy, co odkąd pamiętają trzymają się ściśle określonych wytycznych. Jeszcze inni reagują alergią, ale tą grupę zostawiam póki co w spokoju. 
Myślę, że stronę uległą można podzielić na trzy typy: jedni z wyboru, drudzy z potrzeby, trzeci komercyjny. Jedna grupa od zawsze  poszukuje tego typu relacji i spełnienia się w tym kierunku. Druga grupa dostosowuje się do danego partnera - a później okazuje się, że inaczej już nie potrafi. Grupa trzecia nie wymaga rozwinięcia. Mamy wspólne mianowniki pomiędzy tymi dwoma grupami, ale jak zawsze indywidualne, jednostkowe podejście do każdego z tych przypadków.
Tak samo ze stwierdzeniem, że uległa strona często miała przykre zdarzenie z przeszłości. Coś w tym jest, choć rozwijając temat, wszyscy ludzie mogliby tak stwierdzić, że mają jakieś przeżycie za sobą. Kobiety jednak podchodzą do tego bardziej emocjonalnie, mężczyźni... Albo dają sobie z tym radę, albo nie. Jako strona uległa, poszukuje się indywidualnie danych cech u przyszłego Dominującego. Jedni szukają tylko fizyczności, inni opieki, jeszcze inni chcą być dla kogoś. Jedno jest pewne - nie można być całkowicie szczęśliwym w żadnej relacji, w żadnym związku, jeśli nie zrobiło się porządku z samym sobą. Introspekcja jest trudna, ale niesamowicie warta każdego włożonego w to wysiłku. Bo żeby Pan dobrze poznał stronę uległą, ona sama musi w tym pomóc i umieć Go nakierować. Nie zrobi tego, jeśli nie będzie wiedziała, czego oczekuje.
Jest jeszcze jedna rzecz - każdy dobry układ powinno zaczynać się od przyjaźni. Nie ma szans na dogadanie się podczas seansu, jeśli nie ma więzi przy zwykłej rozmowie. Nie ma sensu na siłę podciągać rozmowy, jeśli ta się nie układa.

karne zadanie

Za roztargnienie wczoraj miałam chodzić w kolczatce, dopóki Mistrz nie wróci z pracy. Dodatkowo co godzinę miałam wysyłać zdjęcia jako dowód. Upierdliwe to zadanie. Ale nie miało być miło i przyjemnie, więc jak tylko wyszedł, założyłam te metalowe kolce na siebie. Pierwsze dwie godziny i dwa zdjęcia w porządku, bez niczego, przy trzecim zaczęłam wspominać seans na stole. Przez to samonakręcanie, każde kolejne zdjęcie było męczarnią w sensie chcicy, że gdyby On był obok - to zwyczajnie rzuciłabym się na Niego. Tak, musiałam czekać na Jego powrót, szykując po określonej godzinie kolczatkę i smycz na szafce. Tyle, że jak już przyszedł, to musiał wyjść, potem ja musiałam wyjść, więc złapaliśmy swoje pocałunki w locie. Byle do wieczora, byle do wieczora...

środa, 17 października 2018

taniec na stole

Motywem przewodnim seansu był stół.

Oboje potrzebowaliśmy długiego, konkretnego seansu...
Zaczęło się od nałożenia kolczatki (kolcami od ciała), oraz smyczy. Mistrz poczekał, aż dokończę zaczętą sprawę, jednak naciągnął smyczkę na tyle, że lekko mnie podduszał.  Wstał, ja również, zaciągnął mnie do łazienki. W trakcie jednak wyszło, że nie zrobiłam jeszcze jednej rzeczy i odesłał mnie do jej wykonania (dostałam za to karę, że musieliśmy przerwać przeze mnie). Więc dokończyłam, a czas pozostały na oczekiwanie aż On skończy, spędziłam czekając w pozycji pod lustrem. 
Przyszedł, rozsiadł się naprzeciwko stołu, nakazał zrobić pokaz zachęcający Go. Więc poudawałam nieco kotkę, ocierając się o nogi stołu, wyślizgując się, wypinając się, zachęcając do skorzystania. Weszłam na stół, rozsiadłam się przed Nim, zaczęłam zabawę swoją cipką, oraz tyłkiem - do cipki ładując coraz więcej palców. W pewnym momencie mi przerwał, nakazując włożyć korek na Jego oczach. Tą puchatą kuleczkę... Poszłam po żel, po ten korek, wsunęłam go gładko w siebie pod Jego okiem. 
On wstał, przerzucił mnie przez stół, uderzył ręką parę razy w pośladki, potem sięgnął po głaskacza. Padło tyle razy, że zaczęły mi łzy kapać z oczu, więc zmniejszył siłę, dokończył i dał mi chwilę przerwy zanim sięgnął po trzepak. Kiedy skończył, zaprowadził mnie pod lustro, pokazać mi siebie samą... Zapłakaną, z wypiekami na twarzy, kazał zarzucić sobie ręce na szyję - stojąc do Niego tyłem, musiałam się wyciagnąć, żeby sięgnąć... A później wytrzymać tyle, ile mówi, mimo ogromnego dyskomfortu fizycznego. Kolejne ciepło, które rozeszło się po ciele kiedy wszedł ... Pokołysał się przez chwilę i nakazał położyć się na stole na plecach. Stół jest dość mały, więc głowa mi nieco spadła w dół - na idealną wysokość Jego penisa, którego teraz wepchnął mi po same jądra.
Głębokie gardło w tym ułożeniu jest niesamowite, zapewne nie tylko dla mężczyzny. Podniecałam się, On znowu wchodził powoli, dając mi czas na złapanie oddechu. Bawił się moją cipką, kiedy ja zaczynałam Go pochłaniać coraz głębiej i głębiej... Aż znowu wszedł we mnie, trzymając mnie za sutki. Wyjął korek, wszedł, kazał dojść.... Więc doszłam. 
Na tyle się rozluźniłam, że po kolejnej sesji z rżnięciem, zwyczajnie się spuściłam na Niego, na stół, na podłogę. Zmusił mnie do stania w tej kałuży jeszcze przez jakiś czas, dopóki nie zmieniliśmy pozycji. Więc znów wylądowałam na plecach, z szklanym dildkiem w cipce, oraz Jego penisem w tyłku i nakazem dojścia kolejny raz. Po tym miałam chwilę przerwy.
Jak wróciłam do pokoju, to stół stał idealnie naprzeciw lustra a wanda była wpięta do kontaktu... Kazał położyć się na plecach na stole, niczym lekarz, podszedł z boku jak do pacjenta, uruchamiając wibracje na najwyższe obroty. Nie miałam szans, doszłam głośno, gwałtownie, On wyrwał mi ten orgazm z ciała, przedłużając go. Szybko zmusił do dojścia po raz drugi, choć sądziłam że nie miałam siły. Nie ja o tym decydowałam. Poddałam się.
Jakimś cudem wykonałam polecenie zejścia ze stołu, położenia się na łóżku. Zarejestrowałam, że mówi do mnie, że wie że już mam dość, ale jeszcze trochę, że teraz może robić co chce (jakby cały ten czas tego nie robił), uruchamiając wandę po raz trzeci. 

Wypadłam z toru. Zacisnęłam się tak mocno podczas orgazmu, że zabolał mnie mózg i ciało. Bezwiednie chwyciłam swoją szczękę dłońmi bo czułam, że albo mi się na wieki zaciśnie, albo opadnie. Pojawiła się zielona plamka, która znikła, jak wstałam ok 10 minut później. Łzy w sumie same pociekły, miałam wrażenie, że patrzę na tą scenę z boku i jest w cholerę dziwna. On... Również odleciał. Spiął się, żeby utrzymać się na tej fali, niestety przegrał z moimi mięśniami. ja sama z nimi przegrałam. Czułam jak coś ze mnie cieknie, jak On cieknie, jak bije od Niego żar. Miliony myśli między nami. Nieład dookoła. Kałuża na podłodze. On, roztopiony. Ja zmarznięta, wypompowana z sił. Jaskrawe światło. Ból miednicy i ramion. 
Jak już się otrząsnęłam, to Mistrz "przytulił" mnie twarzą do tego, co zostawiłam na podłodze. Idealne upodlenie na sam koniec. 







poniedziałek, 15 października 2018

są takie dni

Zastosowanie praktyczne relacji w życiu codziennym, z przymrużeniem oka:

Czasem dopada mnie takie napięcie przedmiesiączkowe, że współczuję (tak, współczuję) Mistrzowi, że musi się ze mną użerać. Ja sama ze sobą wytrzymać nie mogę i mam ochotę się wysłać na księżyc. W takich dniach mój nastrój jeździ sobie w najlepsze na rollercoasterze, a ja mam ochotę lać się po mordzie naprzemiennie z samotuleniem z poduszką. On natomiast zachowuje stoicki spokój - i jeśli jakimś cudem podniesie Mu się ciśnienie, to zaraz robi tą swoją dobrotliwą minę (która mnie naprzemian wkurwia i rozczula), i podchodzi przytulić, tudzież rzuci jakiś kąśliwy żart, który albo doprowadza mnie do śmiechu, albo do płaczu. Ale jest Mistrzem również dlatego, że idealnie dostosowuje swoje zachowanie do danego nastroju. Potrafi mnie jeszcze bardziej wkurwić tylko po to, żebym pękła, żeby to wszystko się wylało. Ale Wczoraj było takie apogeum, że mi wstyd za to.

Jednym z moich zadań jest co miesiąc panować nad sobą i nauczyć się spuszczać to powietrze z siebie w sposób kontrolowany. Zauważyłam jednak, że ilość miesięcy się wydłuża pomiędzy takimi atakami. Ze dwa lata temu rzucałam się jak kobra co miesiąc. Potem dostałam zadanie, i syczałam co dwa miesiące. Potem co trzy. A teraz taką hardkorę ostatnio miałam w chyba czerwcu. Chyba, bo nawet nie pamiętam. 
Praca nad tym, spowodowana motywacją (pochwałą) i pomocą Mistrza powoli odnosi sukces. Ale i tak mi wstyd za każdym takim razem kiedy zaczynam się rzucać, bo mam wrażenie, że znowu poddałam, a to już są takie momenty, że nad tym nie panuję. On jednak wtedy mi zwraca uwagę, że tak tego nie traktuje. 



A planowany wczoraj seans na stole przeszedł mi koło nosa :<




sobota, 13 października 2018

spotkanie

Mieliśmy bardzo fajne spotkanie w ten weekend, połączone z pysznym winem. Dziewczyny klimatyczne, wiec można było bez żenady i rumieńców rozmawiać o dosłownie wszystkim, wymienić się uwagami i poradami, oraz zrobić prezentację tego czy tamtego. Było niesamowicie naturalnie. Luźno. Sympatycznie. I intymnie :)
Jest jedna rzecz, której trochę żałuję, ale z powodu wypitych kieliszków zarówno ja, jak i Mistrz odmówiliśmy. Chodzi o orgazm, który miałabym osiągnąć przy nich, jako widzach. Kwestia fizjologii, mogłabym dochodzić długo za długo i stresować się tym niedojściem jeszcze bardziej, co jeszcze bardziej by wszystko wydłużyło. Być może na trzeźwo, jeśli zdarzy się okazja do zrealizowania tego pragnienia, tym bardziej jeśli byłoby to zadaniem do wykonania... To czemu nie. Wyzwanie... Jak sobie pomyślę tak na chłodno, to jest to wręcz podniecające. Póki co zostajemy jak zawsze, własnymi współwidzami w tym dwuosobowym teatrze ;)





czwartek, 11 października 2018

alegoria o broszce w kształcie pszczoły


Nie tak dawno temu, na obrzeżach większego miasta istniał pewien osobliwy, nieco zakurzony sklepik pełen cieszących oko drobiazgów. Ów przybytek prowadzony był przez charakterystycznego jegomościa w okularach, nie rozstającego się z nieco wyblakniętą bandaną na ręku, oraz łańcuszkiem przy kieszeni spodni. W oknie sklepiku cały rok była ta sama wystawa, sam sklepik zaś nie podejmował żadnych prób reklamy, poza powieszeniem przy drzwiach małej tabliczki z jego nazwą. 
"Drobiazgi u Maurycego" - głosiły litery, klienci natomiast krążyli od otwarcia, do zamknięcia, czasem nawet koczowali pod zamkniętymi na dwie czerwone kłódki drzwiami.
Właściciel prowadził biznes na zasadzie komisu - można było w sklepie sprzedać coś, kupić coś, wymienić coś. Istniała jednak pewna zasada: trzeba było znać cenę - i mieć odpowiednią walutę. A było tam wszystko, czego tylko dusza zapragnie, również nieco bardziej osobliwe przedmioty, w stylu misterne broszki; zapakowane w stare i nieco zżółknięte kartoniki, ułożone alfabetycznie w szafce z szybką. Klienci przechodzili obok tej witryny nieco obojętnie, odwracając wzrok. Dawno już pozbyli się tego typu rzeczy ze swoich domów, a ten jegomość trzyma to tak, na widoku. W dodatku w centralnej części sklepu. Zdecydowanie woleli zupełnie inne, prostsze rzeczy, stąd nie brakowało sprzedających broszki za bezcen właścicielowi sklepu.
Któregoś dnia próg przekroczyła kobieta w szarym płaszczu. Z wyglądu przeciętna; na tyle - że mijając ją na ulicy, w pierwszym odruchu można by jej nie zauważyć. Ona jednak zdawała się być niesamowicie pewna siebie, nosząc wysoko głowę i omiatając otoczenie bystrym spojrzeniem. Jej zielone oczy powoli przesuwały się po wszystkim, co było dostępne w "Drobiazgach", jednak prawdziwe zainteresowanie okazała zatrzymując się na witrynie z kartonikami. Bezwiednie krążyła dłońmi po szybie, jakby chciała ją pogłaskać, szczególnie jedna broszka wpadła jej w oko. Gdzieś za jej plecami wyrósł właściciel, jednak nie podszedł bliżej. I ona, i on wiedzieli wszakże, czym tak naprawdę były te broszki, i że decyzja kobiety o ich kupnie została już dawno podjęta.
- Tak długo jej szukałam...
- Życzy sobie pani ją zapakować?
- Poproszę.
Kobieta wzięła szary kartonik, podarowała właścicielowi jedną ze swoich łez i wyszła ze sklepu. Idąc, miała wrażenie, że z każdym krokiem idzie coraz lżej i coraz bardziej sprężyście, jakby zaraz miała odlecieć. Miasto nagle wydało się bardziej nasycone barwami pomimo szarości i nieba skąpanego w ciężkich chmurach. Nawet droga do domu - choć przez nieciekawe dzielnice, teraz minęła szybko i bez zaczepek podchmielonych miłośników tanich, ale procentowych trunków.
Kobieta cicho przekręciła klucz w zamku i przekroczyła próg mieszkania. Kopnięciem odrzuciła buty na bok, strąciła płaszcz z pleców; ten z cichym szelestem zbił się w kulkę na podłodze. Wskoczyła na łóżko, w dłoni trzymając szary kartonik jak skarb. Tylko słyszała w opowieściach o niezwykłej broszce w kształcie pszczoły - nie do pomylenia z żadna inną, bardziej pospolitą broszką o tym kształcie. Ta, zakupiona dzięki łzie, wyglądała jak żywa - jakby ktoś próbował stworzyć metalową pszczołę. Jej skrzydełka połyskiwały w świetle, odbijając wpatrzone w nią zielone oczy kobiety. Odnóża z delikatnymi, metalowymi włoskami, wraz ze złotym pyłkiem. Choć była z tak twardego materiału, wyglądała na miękką - kobieta odruchowo przejechała po wierzchu palcem i ukłuła się. Pomyślała wtedy o wszystkich poprzednich broszkach na jakie się natknęła. Zarówno samodzielnie poszukując, jak i z polecenia znajomych, mniej lub bardziej trafione prezenty, albo sztuki kupowane bez przemyślenia czy w pośpiechu.
- Jest piękna i tak. - pomyślała, ssąc ukłuty palec.
Kobieta wyłuskała się do reszty z ubrań - naga, podeszła do lustra i zapięła metalowego owada na skórze tuż pod obojczykiem. Wyglądało więc, jakby usiadł nieco powyżej jej piersi, spijając nektar jej krwi. Kobieta teraz poczuła się kompletna. Zamknęła oczy, położyła się na plecach na podłodze. Miała wrażenie, że broszka żyje, że czuje delikatne pulsowanie przy swoim sercu. Było jej ciepło, choć podłoga taka nie była. Zasnęła mimo niewygody, pogrążając się we śnie tak realistycznym, jakby wszystko zdarzyło się naprawdę.
Śniła o tym, że nie przejmuje się niczym. Robi to, co pragnie, jakby jutra miało nie być, oddaje się całkowicie samej sobie. Jest sobą, nikim innym. Spadły wszystkie maski, wszystkie płaszcze jakie zwykła nosić. Nie chciała się budzić - nigdy nie czuła się lepiej. Wirowała i wirowała, aż całkowicie zniknęła.


Znaleziono ją martwą po paru dniach - zaniepokojony pies sąsiadki nie chciał odejść od drzwi mieszkania kobiety, drapiąc i szczekając. Wezwano służby, wyważono drzwi. Na środku pokoju leżało ciało młodej, dwudziestokilkuletniej kobiety. Trzymała się ona kurczowo za serce, jej twarz jednak zastygła w łagodnym i błogim wyrazie. Sekcja zwłok wykazała, że zmarła ona na zawał, małe śledztwo - że zostawiła męża (separacja) i córkę. Pogrzeb był skromny, wśród gości jednak dało się zauważyć właściciela "Drobiazgów". W brustaszy jego marynarki tkwiła przypięta piękna broszka, misternie wykonana pszczoła.
Kolejna do kolekcji jego broszek.



 [zadanie]


list

Pozwolisz, że podsumuję naszą ostatnią rozmowę?

Pierwsza ściana, za którą się schowałam pojawiła się wraz z pierwszą karą. Była ona postanowieniem niepopełnienia tego błędu w przyszłości. Z każdą kolejną karą lub rozmową wychowawczą, zaczął powstawać labirynt stworzony z takich ścian, gdzie brałam sobie naukę do siebie, starając się jeszcze bardziej i śrubując siebie samą na Twoją rzecz. W końcu jakby nie było, Twoje szczęście i spełnienie twoich potrzeb jest dla mnie priorytetem. A że kierunek patrzenia mamy ten sam, to motywowało jeszcze bardziej do tego, by kar nie otrzymywać i robić wszystko, byś był jak najbardziej zadowolony. Do przewidzenia było, że w końcu utknę gdzieś pośrodku i nie będę potrafiła wyjść.
Bo oto się okazało, że Ty... Nie jesteś zadowolony z efektu jaki osiągnąłeś, a ja jestem nieszczęśliwa z tego powodu. Uważasz, że poświęciłam się za bardzo, zapominając o sobie. Paradoks... Wszystko co robię, robię wpierw z myślą o Tobie. Oczywistym jest, że są rzeczy które mi się nie podobają, ufam Ci jednak na tyle że wiem, że są one konieczne. Zaakceptowałam to, przez co byłam w zgodzie z samą sobą. Oswajałam je (i dalej mam zamiar to robić), natomiast te nieodpowiednie wyrzucałam, podając Ci argumenty, dlaczego. Jesteś mądrym człowiekiem. Masz w końcu to samo, tyle że w stosunku do mnie, i tak się uzupełniamy, wspierając się wzajemnie.
Ja chyba jednak chciałam.. bardziej?
Być może miałeś rację mówiąc, że bywały momenty gdzie bywałam kimś, kim nie jestem, dostosowując się w pełni, po drodze gubiąc swoje własne, wewnętrzne potrzeby. Mimo tej "ofiary" uważam, że było to konieczne, żeby móc dobrze Ci służyć, być bezgranicznie posłuszną, poddaną. Jednak wiemy oboje, że Ty również zrobiłeś błąd, który musimy naprawić.
Teraz jest moment na zburzenie ścian i wyjście z labiryntu, a Ty podasz rękę żeby w tym pomóc. Moją rolą tym razem jest z tej pomocy skorzystać, a raczej... Umieć skorzystać bez wyrzutów sumienia, że nie byłam samodzielna. Bo w końcu po to mam Ciebie.


SOMETHING IN MY HEART





wtorek, 9 października 2018

nauka pływania

To jest jeden z moich... hmm, fetyszy. Podtapianie, przyduszanie wodą. Zmuszanie do przytrzymania oddechu. Granice, po których szuka się choćby najmniejszej cząstki powietrza, spontanicznie reagując ciałem. Woda, która sprawia, że wszystko szumi. Nurkowanie przymusowe. 

I Mistrz nagle postanowił postawić kolejny krok dalej w tym kierunku... Tyle że zaczął od czegoś, co uznałam za karę i z automatu się wystraszyłam (mam jedno ze stałych zadań, którego nie dopilnowałam - ale za które jest zupełnie inny typ ukarania). Za włosy nachylił mnie nad wanną i puścił wodę. Później znowu. I znowu. Przyjemność mieszała się ze strachem, woda wdzierająca się do nosa skutecznie podrażniała gardło. Kolorowe kółka przed oczami, szum w uszach. Zimno. 
Mówię Mu, że zimno, na co odpowiedział, żebym nie liczyła na nic innego. Jednak w momencie w którym na siebie spojrzeliśmy, On zadecydował, że to za dużo. Że pomimo tego że widzi, że ufam, to jednak za dużo strachu i przez to nie czuję tego tak, jak On chce. Więc od razu wyjaśniłam - że pomyślałam, że to ukaranie, stąd niepokój. Jak to roznieśliśmy na części pierwsze, to kolejne próby dały zupełnie inne efekty. Za tamto zadanie jest inna kara, ale zwyczajnie wzięłam pod uwagę widzimisię Mistrza.

Znamy ryzyko. On, wykonując, musi obserwować bardziej jak zawsze, co oznacza że oboje skupiamy się na mnie. Wiem też, że do tego seansu potrzebuję mieć siłę i nastawienie. Z zaskoczenia efekty są mierne. Jednak.... Po tym spotkaniu wiem, że chciałabym więcej. 







poniedziałek, 8 października 2018

skojarzenia

Wczoraj przyszło mi pakować dość sporą paczkę. Pomijając zawartość, żeby ją dobrze zabezpieczyć, okleiłam pudełko taśmą, a potem streczem. TYM  naszym, czarnym streczem. Kolejne owinięcia przypominały mi, jak Mistrz owijał moje ciało kolejnymi warstwami, aż do mocnego ograniczenia oddechu. Do utraty możliwości ruchów, całkowicie zdana na Niego. Czasem przychodzą mi do głowy takie myśli (po zwinieciu), że przecież On może teraz mnie zapakować na auto i gdzieś wywieźć, albo wyrzucić na balkon i zamknąć drzwi. Wiem jednak, że tego nie zrobi. Zaufanie.... To dobra rzecz. Nie muszę Mu mówić nic, bo On wie. I widzi. 
A mnie się zamarzył seans ze streczem. :)