wtorek, 10 kwietnia 2018

przygotowania

Poranek był kiepski-po niemal nieprzespanej nocy z powodu dziecka, czułam się jak lunatyk. Poprzedni wieczór-a raczej noc, chcieliśmy się zbliżyć do siebie, ale stosunek nieudany, tylko wywołał dodatkową falę frustracji...
Dzień był nierzeczywisty. Tym bardziej ucieszyłam się z zadania jakie dał mi Pan- o 13 założyć jajeczko, ustawić na fajny program i korek analny. Przygotowania do tego, co będzie jak wróci! Korek... Pierwszy raz sama sobie zakładałam. Trochę sobie pomogłam i wzięłam najmniejszy, stalowy-ociepliłam go mocno w gorącej wodzie. W połączeniu z żelem-bajka. Ale uczucie zajebiste skończyło się gdzieś po 15 minutach. Musiałam go wyjąć dwa razy, łącznie nosiłam 2h.... I podziwiam osoby, które są w stanie nosić korek długo. Mnie już takie maleństwo uwierało... No ale może dlatego że duże jajko siedział gdzie miało siedzieć również. W takim stanie smażyłam naleśniki na obiad i generalnie szybkie porządki, przed Jego powrotem. Spociłam się jak dzika... 

Seks analny smakował wybornie.

Pan kazał nastawić się na wieczór, ale... Ja jakoś pod skórą czułam że nie wyjdzie... Poza tym, wciąż uczy mnie, żebym się nie nastawiała-to polecenie było więc mocno sprzeczne i choć starałam się myśleć o przyjemnościach, to ostatecznie  wyszło jak wyszło.
Wieczór również nie był zbyt udany. Poszłam na ćwiczenia, gdzie okazało się, że przez pomyłkę zapisałam się na dwa różne (2 h!), zamiast na czwartek. Mój błąd, no ale ostatecznie dałam radę, nie było źle-choć wykańczające. W domu okazało się, że prysznic się zepsuł, woda cieknie, w dodatku najpierw Pan się zagadał z kolegą, a później ja z koleżanką (mam wrażenie że to taka moja bratnia dusza-bardzo żałuję, że nie mieszkamy bliżej). 
On to rozumie i zaczepił dopiero jak już zrobiło się późno-żebym pilnowała godziny.
Ale mimo to, coś się popsuło, nastrój prysł, ja byłam zmęczona-a to niestety było widać. Wszystko w cholerę, czyli mimo nastawienia się na służenie, nie służyłam.
Znowu.
Cholerna irytacja ale tym razem zajęło mi to tylko 15 minut, żeby to opanować.
Tylko. Bo za pierwszym razem to były chyba cztery godziny.
Poranek był jak zawsze, ciężki we wstaniu-ale Pan ma sporo pracy i został w domu, mogłam odwieźć starsze do przedszkola, obskoczyć sklep. Zawsze, kiedy Pan pracuje w domu, staram się skupić na swojej pracy, dając Mu przestrzeń. Nie chcę Go rozpraszać, ale ostatecznie wyszło co wyszło. Przyciągnął mnie za włosy na kolana bardzo mocno; dostałam bolesne uderzenia, nie wytrzymałam, łzy same poleciały. Całe emocje, napięcie, wkurwienie, irytacja, złość, zmęczenie po prostu wyszły w jednej chwili. Byłam tam taka naga przy tych Jego nogach. Ja sama od rana działałam jak maszyna, bezosobowo, bez emocjonalnie. I wystarczyły zaledwie 3 uderzenia i Jego siła głosu żebym stanęła (klęknęła w sumie) do pionu. Nie mógł tak wczoraj?

W każdym razie porozmawialiśmy.
Zjadłam przy Nim śniadanie na ziemi (On pracował). Zajęłam się pracą domową. W międzyczasie okazało się, że musi gdzieś podjechać. Ogarnęłam obiad, młodszą. Jakoś tak dzień zleciał. 
Czy wieczór coś przyniesie?
Ja jestem przygotowana jak zawsze, żeby służyć. A czy On będzie chciał, bym dzisiaj Mu usłużyła?

To się okaże.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz