Uwaga, może być chaotycznie, ponieważ wyrzucam z głowy.
Nie cierpię samej siebie w tym czasie, w którym moje emocje drgają bardziej niż zazwyczaj.
Wczoraj oddałam obrożę (obrączkę).
Wszystko się zaczęło od dnia poprzedzającego, gdzie On wysnuł wniosek z którym ja absolutnie się nie zgodziłam. Zachwiało mną-bo miałam wrażenie, że moje starania zostały niedocenione i cokolwiek bym nie zrobiła, to i tak Jego najważniejsze zdanie, przez które się nie przebiję, i poczułam się kłamcą.
Popycham się do przodu bo chcę się rozwijać, również sama z siebie. Nie zgadzam się z opinią, że nie uczestniczę w tym, co On robi. Mam jednak wrażenie że nasze definicje tego samego się nam rozjechały... Ja staram się być przygotowana zawsze i naprawdę zawsze czerpię , On tego nie pochwala, bo uważa że robię to odruchowo i bez czucia. Prawda jak zawsze leży pośrodku-są dni, w których ciężej mi dochodzić i ilość orgazmów się waha (albo prościej-dłużej zajmuje mi dochodzenie). Stąd jego irytacja na moje niektóre reakcje. Ale to już sobie wyjaśniliśmy.
Druga rzecz że od jakichś dwóch dni chodzę podminowana. Szukałam pretekstu, więc kwestią czasu było, żeby w końcu sprowadził mnie na ziemię z siłą. Zaczęłam się miotać, ale pod Jego nogą szybko się uspokajałam. Dla mnie to dobry sposób-po co mam grzebać w śmieciach, co i tak ani nic dobrego nie wnosi, a tylko psuje atmosferę, zanieczyszcza ją. Nie rozumiem samej siebie w takich momentach. Staram się opanować, ale... Ciągle nie mogę wyzbyć się emocji tak, jakbym chciała. Ciągle nie mogę się w pełni podporządkować, ciągle zostaje jakiś mały margines i ten margines jest co jakiś czas właśnie tak zanieczyszczany.
Wracając jednak do obrączki-oddałam, ponieważ potrzebowałam czasu na przemyślenie-poprosiłam o oddanie w piątek, chciałam się uspokoić wyciszyć. On znowu odebrał to jako rezygnację z relacji...
W każdym razie poszłam pod prysznic, wybeczałam się, wyczyściłam ciało, wróciłam do Niego i się przytuliłam. Jeszcze raz od początku, bez negatywnych emocji, widziałam tylko Jego. Poprosiłam o zwrot. Był wkurwiony. Ale jakby i z Niego w moment coś uszło.
Powiedział, że powinien mnie ukarać, ale żyjemy ze sobą tyle lat, że dla Niego (nawet w relacji) te stany są normą, i czy pamiętam o swojej taryfie ulgowej w tym czasie. Miał dla mnie karę, ale uznał że jest ona jeszcze nie adekwatna do takiej przewiny i jak oddam obrożkę drugi raz to już mi nie popuści. Że mnie ostrzegł-mogę się tylko domyślać i nie mam najmniejszej ochoty powielić błędu choćby nie wiem co.
Po prostu muszę trochę zmienić myślenie, bo byłam w błędzie w niektórych kwestiach. On trochę również poprawi. Oboje się nie doceniliśmy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz