sobota, 21 kwietnia 2018

luźna rozkmina w sobotę

Temat zdrady ciągle powraca w dyskusjach, w rozważaniach... W klimacie wraca po prostu ciągle.

Zdrada-idąc za wikipedią, "świadome złamanie przysięgi lub odstępstwo od przyjętych (przez siebie, najbliższe osoby lub daną społeczność) norm czy wartości, działanie przeciwko tym normom i wartościom, zaparcie się ich, a także jawna lub skryta ich negacja". 

Można zdradzić samego siebie, można zdradzić kogoś, można zdradzić partnera. 

Nie przypominam sobie, żeby zdradziła samą siebie-żyję w zgodzie ze sobą, staram się robić tak, żeby nie żałować nawet jeśli popełniam błędy. Byłam jednak blisko prawdopodobnie-wtedy, kiedy chciałam skoczyć w bok z pobudek czysto egoistycznych.
Mnie zdradzono dwa razy, gdzie w krótką chwilę straciłam niemal wszystkich otaczających mnie ludzi przez plotkę, dwa-kiedy "przyjaciółka" wyniosła do tychże ludzi moje sprawy. Niby nic, ale mając te naście lat sprawiło, że zamknęłam się na ludzi i wycofałam. Została przy mnie tylko jedna osoba (wtedy kolega, dzisiaj Pan), i w zasadzie jest to jedyna osoba, której się zwierzam. Nie potrafię do tej pory prawidłowo zaufać, otworzyć się przed kimś innym.

Wracając do niedoszłego skoku w bok-dla mnie małżeństwo to taka wspólna instytucja gdzie z partnerem się wzajemnie szanuję i jeśli jest problem w stylu "chcę zdradzić" to się rozchodzę-żeby ten szacunek do siebie utrzymać. U nas zadziałał jeszcze mechanizm obronny-powiedziałam Mu o tym. Czułam, że muszę Mu o tym powiedzieć. Ale zanim do tego doszło, myśl o zdradzie opętała mnie do tego stopnia, że trzęsły mi się ręce. Wystarczył kubeł zimnej wody-szanuję Go, dlaczego chcę Mu to zrobić? Bo ja chcę? Po co? Źle mi? Dał mi miejsce w którym mogę stać pewnie, a ja chcę wywinąć się w taki sposób? 
Drugi kubeł dostałam podczas rozmowy-nie ma sprawy jeśli chcę to proszę bardzo, ale On chce być przy tym i również "skorzystać". Jak z jakiejś rzeczy... Wtedy nie byliśmy w relacji i poczułam się cholernie źle przez to co poczułam. Otrząsnęłam się z tego snu. Ostatecznie sprawa umarła i niedługo po tej trochę zmieniliśmy kierunek. Ostatecznie wydaje mi się, że właśnie tak miało być. Ale do tej pory pozostał mi wstyd że w ogóle dopuściłam do siebie takie myślenie.

Zdaję sobie sprawę jednak że są wypadki gdzie się nie da i takiego typa najlepiej pogonić kopem w dupę i o szacunku nie ma mowy-pozostaje jedynie zadać sobie pytanie jak to się stało, że zaistniała z takim partnerem instytucja i po co się było pakować w coś co mogło nie mieć przyszłości już na starcie. Lub też, co zmieniło partnera w trakcie trwania instytucji. 
Zwykle jednak taka ciężka decyzja dla jednego będzie jak oddech świeżego powietrza, dla innych ciężkie brzemię już do końca życia.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz