Wspomniałam sobie dawną rozmowę ze znajomym Dominującym.
W pewnym momencie zapytał, czy planuję w przyszłości szkolić córki na uległe, które będą poszukiwały swojego własnego Pana.
Jako pierwsze poczułam złość. Bądź co bądź, to pytanie dotykające bezpośrednio metod wychowawczych, jakie ustaliłam z Mistrzem. Zwykłe pytanie, które wtedy w moment zagotowało... Jako drugie jednak przyszło otrzeźwienie - to był czas w którym dopiero poznawałam spojrzenia innych osób i doszłam do wniosku, że różne opinie i pytania padną, nie mogę się bulwersować. Na spokojnie odparłam, że to dziewczyny same powinny o tym zadecydować - nie mam prawa, choćby w najmniejszym stopniu, przerzucać na nich siebie samej. Ale jeśli będą chciały o to zapytać, lub się doradzić - będę chciała, aby przyszły z tym do mnie.
Tamta rozmowa była spory kawałek czasu temu, ale wpadła mi do głowy przy układaniu rzeczy Starszej - a raczej wymianie na większe. Moje córki nie będą wiecznie małymi Dziewczynkami, z roku na rok będą rosły, poznawały świat i - co istotne, dokładnie się mu przyglądały. Z pewnością kiedyś zauważą, że zachowuję się wobec ich Ojca inaczej, jak mamy ich koleżanek czy kolegów do swoich ojców. Że kiedyś będę musiała odpowiedzieć na córkowe pytania: dlaczego jest jak jest. I zrobię to. Licząc się ze wszystkimi ich odczuciami, od złości i gniewu, po niezrozumienie. Że kiedyś znajdą kluczyk do kuferka z tym całym osprzętem, który obecnie kolekcjonujemy.
Nie chcemy mieć przed nimi tajemnic, już powoli uczymy ich, że są momenty tylko nasze. Że drzwi czasem mogą być zamknięte i wtedy poprosimy o chwilę cierpliwości. Natomiast nie chciałabym narzucać im tej ścieżki - wierzę, że uległość to taka część charakteru która objawia się w odpowiednim momencie; nie da się jej zagrać, udawać. Nie da się jej zrobić na pokaz. Jest tak naturalna, jak jedzenie swojej ulubionej potrawy. Nie umiałabym "szkolić" swoich własnych dzieci w ten sposób. Gdybym choć spróbowała, mogłabym je spaczyć już do końca życia. Sama świadomość tego, jak wiele mogę je nauczyć jest zarówno oszałamiająca, motywująca jak i - przytłaczająca. A najgorsze rany zostawia zraniona psychika - te nigdy się nie zagoją.
Tak sobie myślę, że gdybym miała syna, to wychowałabym go na człowieka zaradnego, cierpliwego i wyrozumiałego. Takiego, który jest w stanie dźwignąć nie tylko siebie, ale i przyszłą partnerkę. Świadomego siebie, oraz tego, co go otacza. Chciałabym, aby umiał samodzielnie podejmować decyzje, oraz ponosić z godnością ich konsekwencje. Aby był taki sam, jak Mistrz, miał Jego charakter.
Ale mam córki - i chciałabym, by miały właśnie takie wartości, reszta to... Cała reszta nie będzie już moja, a ich własna.