Prawie jak, bo co najmniej 31.
Co najmniej, bo kazał mi liczyć, Żartowniś jeden... Coś kojarzę, że ze dwa-trzy razy powtórzyłam tą samą cyfrę. I przetestowałam w gratisie w wodzie.
Wow.
Ochrypłam.
Orgazmy były o takim samym natężeniu. Wszystkie.
Choć krótkie.
Szybkie.
Przeżyłam.
Jedynie jak wstałam, to jak po dobrej flaszce.
Cała spocona.
Pingwin to wariat.
Mistrz też, kurde, kawał szaleńca. (z kim ja żyję?)
Liny przy napinaniu mięśni wżarły skórę, która się wkręciła pomiędzy nie.
Bolało.
W pewnym momencie wysupłałam się z dość mocnego wiązania rąk przy głowie.
Jak to zrobiłam?
Mistrzu, dziękuję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz